Jadąc przez cała Armenię nieubłaganie zbliżaliśmy się do głównego celu naszej – początkowo nie koniecznie 5 miesięcznej podróży – Iranu. Im bliżej granicy tym częściej pojawiały się irańskie samochody, ale pierwszy kontakt z Irańczykiem mieliśmy w Erewaniu.
„Mieszkał” w tym samym hostelu, całe dnie spędzał na spaniu i siedzeniu z telefonem, nic nie mówił… Aż zaczęliśmy się zastanawiać co za dzikus i czemu ciągle tu siedzi? Aż pewnego wieczora, siedząc przed hostelem, pojawił się on i po prostu zapalając fajkę zagadał… skąd, dokąd. Iran?
Chyba się ucieszył. Jest w Erewaniu, normalnie mieszka w Europie, a skończyła mu się ważność irańskich dokumentów i tu jest w takiej poczekalni. A że tanie piwo i ładne dziewczyny na ulicach, więc czeka w Erewaniu. Potem zaczął się zachwycać nad Iranem, jak to kiedyś z rodzicami wsiedli w samochód i objechali cały kraj, od „cudownego M. Kaspijskiego” (tak mówi każdy Irańczyk – A czemu? Bo tam pada deszcz!), przez pustynie po Zatokę Perską.
Mówi, że w Iranie jest wszystko, pyszne jedzenie, góry, piaski, historia. I super bezpiecznie, tu w Erewaniu ostatnio wracając z knajpy „dostało mu się”, a w Iranie to nie do pomyślenia. Jedzcie i się przekonajcie!
Potem gdy znowu trafiliśmy do hostelu, znów nie wymówił ani słowa…
Iran się zbliżał, ormiańskie twarze przypominały te irańskie, kebaby, mijane po drodze cysterny z irańską ropą…Zbliżając się do granicy mówiąc ludziom gdzie jedziemy, reagowali z podejrzeniem. A że tam niebezpiecznie, trzeba uważać no i oni nie „chrystiany”. Z czasem zaczęliśmy mówić ze jedziemy do granicy i potem wracamy inną droga do Erewania. Iran nie był dobrze odbierany… Stopem dojechaliśmy do granicznego miasta i kierowca pyta:
– Gdzie Was wysadzić w mieście?
– W sumie to nie jedziemy do miasta… Gdzieś gdzie będzie bliżej granicznego mostu.
– A po co tam?
– No jedziemy do Iranu.
– Do Iranu. A po co?
– Po prostu, zobaczyć…
– (cisza)…
No i jesteśmy na granicy. Po drodze mijamy irańskie osobówki, które zatrzymują się niezwłocznie po ormiańskiej odprawie, długie spodnie idą w odstawkę, ludzie są radośni, żartują.
Kilkudniowa ucieczka z reżimu?
Tak byśmy zapytali, czerpiąc swą wiedze o Iranie z mainstreamowych telewizji i gazet.
Problematyczne pytanie…
Jeszcze po drodze łapiąc stopa, czekaliśmy aż zatrzyma się jakieś upragnione irańskie auto! Ale 95% było pełnych… Raz stojąc po środku niczego, wysiadając z Łady, od razu zaczęliśmy łapać.
Łyk wody, ooo jedzie Irańczyk, machamy, pijemy, ręce się plączą, autostopowicz prawie się wywraca, butelka wody leci do rowu:) Pełny ubaw, patrzymy a tu cofa samochód!
Czyżby upadający podróżnik tracący ostatnią butelkę wody kogoś przekonał?
Cofa, jest pełny, wszyscy jacyś poważni. Po co się zatrzymał?
– Yyyyy. Jesteście pełni…
– Coś się stało? Możemy Wam jakoś pomóc? Chcecie wody?
– Mamy wodę… po prostu butelka nam upadła.
– Aha. Czyli nic nie potrzebujecie?
– Gdybyście mieli miejsce to moglibyście nas zabrać, bo chyba jedziecie do Iranu? No ale nie macie miejsca.
– No nie mamy.
– To dziękujemy za chęć pomocy. Dobrej drogi.
To było nasze pierwsze spotkanie face to face z irańską gościnnością, zainteresowaniem i chęcią pomocy. Aczkolwiek wyszła z tego śmieszna sytuacja.
Ogólnie mało kto przekracza pieszo ormiańsko – irańską granicę. W okienku nie było nikogo, musieliśmy chodzić i pytać czy nas obsłużą. Tak ktoś przyjdzie.
Pan zapytał, a Wy skąd, pewnie z Polski?
Przytaknęliśmy. Ciężko gdzieś jeszcze znaleźć takich wariatów:)
Idziemy, dokładnie po środku mostu krawężniki zmieniają kolor z czarno – białego na zielono – biały. Pierwszy zielony, jesteśmy w Iranie! Gośka zakłada chustę…
Pierwsza kontrola, normalny celnik, wiza jest, gdzie dzisiaj jedziecie? Tabriz. Szerokiej drogi. Idziemy, a ktoś nas woła. To drugi celnik, już bez munduru, taki bardziej polityczny. Znowu paszporty, więcej pytań, po co do Iranu, na ile, gdzie chcecie jechać, czy jesteście małżeństwem? Coś tam po wklepywał do komputera i oddal paszporty.
Nie ma tłumu naganiaczy, czas +45min do przodu. Jakoś tak bardziej sucho i gorąco.
Idziemy łapać pierwszego irańskiego stopa. Mamy głowy pełne opowieści o otwartości i gościnności Irańczyków. Jak zapraszają do domów itd. Nie żeby się nastawiać, ale po cichutku myślimy – może nam też się kiedyś uda i co mówili inni się potwierdzi. Bez przekonania oczywiście, żeby nie zapeszyć. Taksiarze patrzą z niedowierzaniem co robią ci dziwacy, nie jadą taksówka, idą przed siebie, a tam nic nie ma!
Najbliższa miejscowość hen hen daleko, tylko góry, skały i rzeka graniczna. I tyle.
Łapiemy… droga szeroka, samochodów brak.
Pierwszy samochód i od razu staje! Wow, czyżby opowieści nie były zmyślone?
A jednak, zero nici porozumienia, szeroko rozpostarte ręce niczym wielki znak zapytania i grzecznie dziękujemy. Oj będzie ciężko…
Drugie czy trzecie auto to niebieski irański pickup Zamyan, staje… Młody uśmiechnięty chłopak za kierownicą, znajomość angielskiego zerowa.
Ale jest jakiś przekonywujący, radosny i czuć że chce się dogadać, ale nie ma jak.
Jeżdżąc trochę autostopem już wiemy, ze pierwsze wrażenie jest kolosalnie ważne i mówi o człowieku prawie wszystko. Tembr głosu, uśmiech, gesty, nawet brak wzajemnej komunikacji, ale jest w niektórych ta iskra boża, która mówi – wsiadajcie, bez obaw to dobry człowiek!
I jak w 99% innych przypadkach to się potwierdza, Hadi nie był wyjątkiem:)
Tak ma na imię, na pace miał owczą wełnę, a za nami jechał inny Zamyan, jakiś gość/wujek, tak czy inaczej byli razem.
Dzwoni do domu, chwali się, że ma jakiś dziwaków, śmieje się, hejli hub itd. Jak można dużo zrozumieć, kompletnie nic nie rozumiejąc! Znaczy myślimy, że zrozumieliśmy.
Jedziemy głębokim kanionem, po lewej Iran, po prawej Armenia, zaraz azerski Nachiczewan, surowe klimaty aż to przesady.
Rozmowa się nie klei, poza – hello i good – i wtedy do akcji wkracza Google Translate!
O już jest lepiej, po jakimś czasie nas pyta:
– A gdzie dziś spicie w Tabrizie?
– W sumie to nie wiemy, mamy namiot i wiemy, że w Iranie można spać w parku, wiec pewnie tam gdzieś pójdziemy.
Patrzy jak na głupków, potem pisze na ekranie telefonu – dzisiaj śpicie u mojej rodziny!
Aż się tak wewnętrznie zaśmialiśmy – nie możliwe, 10 min po wkroczeniu na irańską ziemię, jakiś koleś proponuje nam nocleg i że jutro jedziemy na rodzinny piknik, następnego dnia zwiedzanie Tabrizu, a chcecie jeszcze jakieś sprawy załatwić? Nie ma sprawy! Też mamy na to czas.
Na początku trochę się speszyliśmy i konkretnie nie odpowiadaliśmy, ale prawda była widoczna w naszych oczach. Wow, czyli to jest prawda, trafimy od razu pierwszego dnia, pierwszych minut do irańskiego domu! No ale przecież głupio tak, zupełnie się nie znamy… Ale co tam, jesteśmy w Iranie i tutaj tak po prostu jest!
Po drodze złapaliśmy jeszcze pierwszą i ostatnią irańską gumę.
Na polis raa (posterunki policji przed i za miastami), zostaliśmy zatrzymani bo w szoferce były 3 zamiast 2 osób, ale magia obcokrajowca i tym razem zadziałała.
Jesteśmy w Tabrizie, już wieczór, podjeżdżamy pod dom, windą na piętro, buty na zewnątrz i wkraczamy do irańskiego królestwa dywanów!
Brak łóżek, kilka nieużywanych krzeseł pod ścianami, gitara na ścianie, w pokoju obok robiący się dywan…
Rodzina Hadiego jest fantastyczna! Nazajutrz, pierwszego dnia weekendu – czwartek – pojechaliśmy na 10 godzinny piknik w zielonej oazie za miastem, wracając około 21 zatrzymaliśmy się jeszcze na kontynuację naszego pikniku na wjeździe do Tabrizu.
I tak do 2 w nocy! Jedzenie, jedzenie, spanie, spanie, palenie, granie.
Tyle wrażeń, ze nawet bolące nogi nie przystosowane do spędzania takiej ilości czasu na ziemi, musiały dać radę.
A w parku hulanki i swawola, noga, rozgrywki Polska – Iran w siatkę, hektolitry herbaty, tu taniec młodej pary przy dźwiękach muzyki! To przecież miejsce publiczne!
Za dużo tych wrażeń…
Następnego ranka spacer po najpyszniejszy świeży chleb pod słońcem – sangak!
Z ojcem Hadiego, wpadam jeszcze do palarni i czajowni w jednym. To miejsce przeznaczone tylko dla mężczyzn, na stołach w równych rzędach stoją fajki wodne, właściciel przynosi żar i szklankę herbaty. Szybka 15 minutowa odskocznia dla facetów. Wszyscy patrzą co to za blondas, Polak, volleyball!
Tak tak pierwsze skojarzenie z Polską = Lachestanem to siatkówka. Kurek jeszcze przejdzie przez gardło. O Możdżonka nawet nie pytam:)
Tu wspólne zdjęcie, tu ktoś mówi, że był w Niemczech a to blisko, i jak podoba Ci się w Iranie?
Śpimy na podłodze, ciągle jemy, jeszcze więcej pijemy herbaty. Zwiedzamy Tabriz, wpadamy do informacji turystycznej na bazarze, wymiana dolarów, prawie handlujemy dywanami. Wieczorami puszczamy głośno muzykę i staramy się nauczyć tradycyjnych tańców. Oglądamy Ligę Mistrzów. Dni mijają bardzo szybko…
Już głupio 3 dni być na czyimś garnuszku?
Ale jakakolwiek mowa o tym, że tym razem to my płacimy, czy nie jesteśmy problemem, szybko jest skwitowana – nie życzymy sobie więcej takich pytań.
Hadi i jego rodzina są Azeri, czyli grupą etniczną bardziej a`la turecką niż perską. Stanowią około 20% mieszkańców Iranu i zamieszkują głównie jego północna-zachodnią część. W skali irańskiej populacji 20% to bardzo dużo, bo około 15 milionów ludzi. Znają oczywiście perski, ale w życiu codziennym używają języka azeri, mocno przypominającego turecki, w kuchni mają bardzo mocne wpływy tureckie. I nie mówią, że są Irańczykami, są Azeri…
Są bardzo zżyci ze sobą, wszyscy mieszkają w okolicy, często wpadają do siebie na obiady, przez nasz dom przewija się chyba pół Tabrizu zobaczyć ciekawych przybyszów.
Jedziemy na wycieczkę do Kandovan, miejscowości gdzie domy mieszczą się w skałach, coś a`la turecka Kapadocja, jednak zdecydowanie mniejsza i bardzo skomercjalizowana. Tu pierwszy raz widzimy jak turystycznym i weekendowo – wyjazdowym narodem są Irańczycy. Ludzi jest od groma, kramy pękają w szwach, sprzedający zacierają ręce. Obcokrajowców brak.
Hadi wręcz nas przeprasza, że nie ma jak zorganizować wyjazdu tu czy tam. Ciężko mu przemówić do rozumu, że nie jesteśmy tu na 5* turnusie, a on nie ma nad nami tylko skakać i chuchać.
Jak to kiedyś ktoś napisał, w Iranie ciężko usiąść z gazeta w parku na ławce, zaraz zjawi się jakiś nieznajomy i zagai rozmowę. I bynajmniej nie o pogodzie. O naszą zachodnią samotność i chwilę wyciszenia w Iranie naprawdę trudno. Tutaj po prostu obowiązują inne zasady.
Próbowaliśmy przekonać gospodarzy do autostopu – przecież tutaj takie coś nie istnieje, brzmiała odpowiedź. To jak znaleźliśmy się u nich? To inna sprawa, usłyszeliśmy.
Kupiliśmy bilety na autobus do Rashtu, prawie 500km w irańskim vipowskim pojeździe. Plan to wioska tarasowa w górach Masuleh i wybrzeże Morza / Jeziora Kaspijskiego.
Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnej dawki przygód z naszej podroży do Azji?
Może dasz się namówić i sam wyruszysz w nieznane. Odwagi!
Bądźmy w kontakcie:)
jakie ziomki z was znowu, fajnie byłoby na piwko skoczyć gdzieś w jakimś Katmandu, albo Vanuatu. Szerokiej podróży !
Spotkać się na Vanuatu brzmi nieźle! Takiej okazji, w takim miejscu nie będziemy mogli odpuścić:) Pozdrowienia i do zobaczenia!
That’s great, seems intresting…
But no photo from Shiraz is there😉😉
Dużo czytałam o wyjazdach do Iranu obcych mi osób, aż w końcu sama załapałam bakcyla i właśnie w październiku mam zaplanowany tam wyjazd w swój urlop. Skorzystam z oferty wycieczki objazdowej ponieważ pierwszy raz chciałabym zobaczyć sporo, posłuchać co mają do powiedzenia przewodnicy wycieczki. wyruszam tam z warszawskim biurem Wytwórnia Wypraw, która swe wycieczki w tamte rejony organizuje już od dłuższego czasu. Cieszy się też dobrymi opiniami jako organizator co moim zdaniem gwarantuje udaną eskapadę.