A już był względny spokój… Większość świata zdążyła zapomnieć o latach konfliktu, który powoli, jednak wciąż tlił się na ulicach Jerozolimy, Betlejem i całego Zachodniego Brzegu… Zrobiło się względnie bezpiecznie (pewnie nawet bardziej niż w Europie Zachodniej), nastała istna moda na Izrael i organizowanie wyjazdów na własną rękę, uruchomiono tanie loty itd.
Mało kto pamięta, że w międzyczasie mają miejsce nieodwracalne zmiany w strukturze ludnościowej (setki tysięcy osadników na terenach „teoretycznie” przyszłego państwa palestyńskiego) i wzrost dysproporcji dochodowych po obu stronach muru, które tylko komplikują potencjalne rozwiązanie tego konfliktu. Miejscowi po obu stronach również jakby pogodzili się obecną sytuacją, starają się żyć normalnie i udawać, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Jest spokój, w głowach mieszkańców krąży myśl, że gdzieś tam na horyzoncie… kiedyś, nie wiadomo kto i jak, przyjdzie i pogodzi zwaśnione strony. Na pewno jeszcze nie pora na tak zdecydowane ruchy…
Aż tu na horyzoncie, tej prawie niczym nie zmąconej, względnie stabilnej sytuacji, pojawiała się iskierka. Dla jednych nadziei, a dla drugich groźby. I przyszła z bardzo daleka, bo aż ze Stanów Zjednoczonych.
Prezydent Trump wbrew decyzjom swoich poprzedników i swojej własnej z czerwca tego roku, nie odroczył kolejny raz wprowadzenie w życie postanowień ustawy (z 1995r. podpisanej przez Clintona) o przeniesieniu ambasady z Tel-Awiwu do Jerozolimy. Podpis teoretycznie mało zmienia, a jedynie oznacza rozpoczęcie procesu przenosin, który może potrwać kilka lat (budowa nowej siedziby itd.).
Był to jednak impuls dla całego świata arabskiego do przypomnienia sobie sprawy palestyńskiej. Wszyscy, nawet najwięksi sojusznicy USA skrytykowali Trumpa, nazywając go mącicielem spraw Bliskiego Wschodu. A sam Trump – podobno powiedział – że jego decyzja oprócz spełnienia obietnicy danej wyborcom (bardzo silne żydowskie wpływy w USA) powinna być „nowym otwarciem” w izraelsko – palestyńskich rozmowach pokojowych i usankcjonować istniejącą sytuację – która nie ciężko nie zauważyć – niezaprzeczalnie dużo więcej daje Izraelczykom. Reakcja Palestyńczyków była natychmiastowa i zgodna z oczekiwaniami. Protesty, kamienie poszły w ruch, druga strona użyła gaz łzawiący, potem punktowe naloty w Strefie Gazy, a w odpowiedzi rakiety lecące w stronę Izraela. Znamy wszyscy te obrazki z przeszłości.
Nawoływania do nowej intifady (palestyńskie powstanie) raczej nie staną się faktem. Większość Palestyńczyków i rząd Autonomii nie chce eskalacji konfliktu, którego głównym efektem byłaby śmierć tysięcy ludzi i odłożenie marzeń o jakiejś formie stanowienia o sobie na długie lata. Z drugiej strony, Izraelczycy starają się aż tak bardzo nie prowokować (boją się samobójczych zamachów w autobusach i kawiarniach Tel-Awiwu), dużo mówią i grożą, jednak opcja poważniejszej militarnej potyczki na dużą skalę nie wchodzi w rachubę.
Podsumowując: decyzja Trumpa póki co niewiele zmieni. Tylko na chwilę ożywi „nierozwiązywalny” konflikt, niestety zginie kilkanaście osób, a ekstremiści z obu stron będą wzajemnie się prowokować.
Ponieważ Amerykanie nagle nie zaanektują jakiegoś urzędowego gmachu w Jerozolimie wraz ze swoją biurokracją, świat na jakiś czas zapomni o odbywających się poza główną sceną działaniach. Święte Miasto będzie coraz bardziej izraelskie, jeszcze więcej osadników pojawi się na biblijnych ziemiach Judei i Samarii, a Palestyńczycy będą jeszcze bardziej stłamszeni i sfrustrowani swoim położeniem, jak i potencjalnie mglistą przyszłością.
Prawda jest taka, że jak każda ze stron nie pójdzie na ustępstwa, nie zrezygnuje z części swoich „odwiecznych i niezaprzeczalnych” praw, a społeczeństwa izraelskie i palestyńskie nie przypomną sobie jak są do siebie podobni i jak mogą wspólnie żyć i pracować ku polepszeniu swojego losu, tak konflikt dzielący Ziemię Świętą nie zostanie nigdy rozwiązany. Gorzej, że wpłynie na skomplikowane losy całego Bliskiego Wschodu i nigdy nie zejdzie z ust światowej polityki.
A może jednak, wraz z nadejściem Świąt Bożego Narodzenia – wtedy łatwiej uwierzyć – pojawi się szansa żeby wszyscy odświeżyli pamięć o wspólnych początkach i historii, bardziej o tym co ich łączy, a nie dzieli, stanęli z boku i z dystansu spojrzeli na swojego „brata”? Zobaczyli, że on też cierpi w obecnej sytuacji? Że Ziemia Święta jest naprawdę „świętą” dla wszystkich. Nie możemy mówić, że ktoś bardziej zasługuję na jej posiadanie, czy sprawowanie nad nią kontroli, że prawo siły ma zastosowanie. Ona jest dla nas wszystkich, tylko ludzka chęć władzy nad innymi doprowadziła do obecnej sytuacji.
Taka szansa jest zawsze. Nie tylko podczas każdych Świąt, czy to chrześcijańskich, żydowskich czy muzułmańskich, ale każdego dnia. Oby tym razem pojawiło się jakieś światełko w tunelu.
Udajcie się razem z nami na wędrówkę przez Święte Miasto wszystkich religii – Jerozolimę i spróbujmy odkryć jego symbolikę. Niech będzie dla nas przykładem miejsca gdzie wszystko się zaczęło i gdzie wszyscy mogą żyć w pokoju. A z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia, wstąpmy jeszcze na chwilę do Betlejem.
Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnej dawki naszych przygód?
Polub nas na FB. Bądźmy w kontakcie:)