Górski Karabach. O co tu chodzi?

Górski Karabach? Nieuznawane przez nikogo państewko. Ormiański raj na azerskiej ziemi. Wiele zachodu o nic? Karabach to symbol. Chodzi o mit, odwieczne zmagania pomiędzy Ormianami i Azerami / Turkami, między chrześcijanami a muzułmanami. Do tego wielka historia w tle, gdzie kiedyś jeden był potęgą i rządził drugim, a dzisiaj role się odwróciły.

Dla Ormian to jedyna wygrana wojna z Turkami od ludobójstwa w 1915r, tak ważna jak 1,5 mln ormiańskich ofiar. Po latach upokorzeń, braku możliwości rewanżu naród ormiański zebrał siły z całego świata i pokonał lepiej wyposażonych i liczniejszych Azerów, tożsamych dla nich z Turkami. Górski Karabach jest świętą ziemią, „najpiękniejszym miejscem na ziemi” i Ormianie będą go bronić do ostatniej kropli krwi. A Azerowie do ostatnich dni marzyć o jego odzyskaniu. I koło się zamyka, pokoju w ciągu najbliższych pokoleń raczej nie będzie.

Jest to dość pesymistyczna opcja – patrząc na ostatni przygraniczy konflikt i ponad setkę ofiar śmiertelnych po obu stronach – wciąż aktualna i powielana w kolejnych pokoleniach.

Będąc w Armenii i kierując się na południe w stronę Iranu, odbiliśmy do Górskiego Karabachu, zobaczyć czy rzeczywiście jest tam tak pięknie jak wszyscy nam mówili i spróbować zrozumieć podłoże konfliktu i przyszłość tego skomplikowanego rejonu świata.

Wielkie imperia, religie zawsze mają jakieś punkty sporne, najczęściej bardzo małe, lecz wręcz kipiące od gorących serc i głów zamieszkujących je mieszkańców. Gdyby nie ich znaczenie globalne, ciągłe dostawy „paliwa” rządzących mocarstw wykorzystujących malutkich w wielkich niuansach światowej polityki, zwykli mieszkańcy być może byliby zdolni do porozumienia. W końcu zdarzały się okresy, że współżyli w pokoju. Jednak zaszło już za daleko, wszystkie strony mają coś za uszami. Muszą zaistnieć inne globalne warunki i wymrzeć kolejne pokolenia, których sytuacja zmusi do współdziałania i zapamiętania historii jako przestrogi. Wystarczy przywołać konflikt Izraela z Palestyną, Liban, Syrię, Afganistan jak i Górski Karabach.

Z rosyjskiego Nagorno – Górski, Karabach – z tureckiego, czyli Czarny Ogród, dla miejscowych Republika Artsakh, od dawnej krainy wchodzącej w skład Królestwa Armenii. W latach największej świetności Armenia rozciągała się na obecnych terenach wschodniej Turcji, a tureckie jezioro Van było nazywane drugim ormiańskim morzem po jeziorze Sevan.

Do Karabachu prowadzi tylko jedna droga łącząca go ze światem

Zaczyna się w ormiańskim Goris, prowizoryczna granica znajduje się w głębokim kanionie rzeki Hakari, gdzie nadjeżdżając od ormiańskiej – raczej płaskiej, wysuszonej od słońca strony – czuć, że wkraczamy do innej krainy. Góry strzelają do góry, robi się zielono, flaga Artsakh dumnie powiewa na wietrze. Często gdy patrzymy na mapy zastanawiamy się czemu prowadzono wojny właśnie w danym miejscu, jak geografia wpływała na losy dziejów, jak to się stało, że w tym rejonie żyją ludzie jednej narodowości, a kilka kilometrów dalej mieszkają niby sąsiedzi, a jednak zajadli wrogowie o odmiennej historii i religii. Wjeżdżając do Karabachu właśnie tak czuć, że to co jest przed rzeką to jedno, a to co za, to inny świat. (Potem okazało się, że jest jeszcze jedna możliwość dostania się do ormiańskiej enklawy. Północna droga. Zaczynająca się za Sevanem, słabo uczęszczana, najlepiej dla samochodu 4×4. I podobno dostępna dla obcokrajowców).

Jedziemy z Tigranem i jego żoną. Tigran jest weteranem

Przepełnia go duma, że brał udział w wyzwalaniu Karabachu od Azerów. Mówi, że to największe zwycięstwo Ormian! Lubi Polaków, wie dużo o naszej historii, szczególnie o losach polskich Ormian. Dziękuje nam, że w Polsce mogli swobodnie żyć, rozwijać się, kultywować swoje zwyczaje. Nie byli obywatelami drugiej kategorii, mieli swoich posłów i wpływali na losy kraju. Polska stała się ich nową ojczyzną, za którą ginęli w czasie wojen.

Jadą do Stepanakertu odwiedzić syna, który odbywa ormiańską obowiązkową służbę wojskową na terenie Karabachu. Republika Artsakh tak naprawdę nie ma swojego wojska, opiera się na Ormianach, którzy każdego nowego rekruta wysyłają na tą gorącą ziemię. Tigran jest dumny z syna, że właśnie tu służy. Matka przeciwnie, mówi, że to niebezpiecznie, zdarzają się potyczki i martwi się o syna. Później dowiedzieliśmy się, że wielu młodych Ormian unika służby w Górskim Karabachu, jednak dotyczy to tylko tych z grubszym portfelem, bo łapówka załatwiająca służbę w bardziej bezpiecznych rejonach wynosi kilka tysięcy dolarów. Jak na ormiańską płacę minimalną wynoszącą 150-200 dolarów jest to nieosiągalne dla większości.

Wzdłuż głębokiego wąwozu, setek zakrętów pokonujemy ponad 60 km aby dostać się do Stepanakertu, 50 tysięcznej stolicy. Po drodze zauważamy liny zawieszone w poprzek kanionu. Taka wielka siatka.

– To na azerskie helikoptery – mówi Tigran. Aby nas nie zaskoczyły atakując od tyłu.

W drodze do Stepanakertu mijamy tylko jedno miasteczko i kilka zawieszonych na górskich zboczach wiosek. Wiele podobno opuszczonych.

W stolicy Tigran podwozi nas bezpośrednio pod Ministerstwo Spraw Zagranicznych (100 tysięcznego „państwa”), gdzie za 3000 dram kupujemy wizę. Karabach nie ma swojej waluty, korzysta z ormiańskiej. Podobnie gdy posiadamy paszport karabaski, nigdzie nie pojedziemy. Oknem na świat jest wyrobienie ormiańskiego. Tak samo jest z tablicami rejestracyjnymi karabaskich samochodów. Początkowo samozwańcza republika wyrabiała własne, jednak również nie były respektowane przez żadne państwo. Ze względów praktycznych więc tablice także są ormiańskie. Oba państwa nie są w stanie zaprzeczyć o swojej głębokiej symbiozie. Chyba, że chodzi o język. Dialekt karabaski może być niezrozumiały dla Ormianina z Erywania. Więc zostaje rosyjski.

W ministerstwie trzeba wypełnić wniosek z miejscami, które mamy zamiar odwiedzić. Najlepiej wszystko to co jest w oficjalnych karabaskich folderach turystycznych, nie wychylając się i nie uwzględniając obszarów spornych, gdzie miejscowe służby nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa turystom. Wiza czyli naklejka jest sprawdzana na wyjeździe. Lepiej jej nie wklejać do paszportu, bo gdyby gdzieś w przyszłości wpadła w ręce azerskiego urzędnika, to skończyłoby się to naszym aresztem.

Azerbejdżan nie uznaje Górskiego Karabachu, tak samo jak cały świat. Nawet Armenia

Oficjalnie to teren Azerów, na światowych mapach tak jest sygnowany. Stepanakert i dalej Askeran jest bramą do Azerbejdżanu. Tu kończą się góry i zaczyna się równina, która kończy się na wodach Morza Kaspijskiego. Z ponad 3000 m n.p.m. przenosimy się na wysokość około 500 m n.p.m. Robi się gorąco i duszno.

W stolicy – po azersku Xankəndi – mieści się Pałac Prezydencki, Parlament i wszystkie pomniejsze urzędy kojarzone z normalnym państwem. Do tego Mauzoleum  bojowników o wolność Artsakhu, uniwersytet. Teoretycznie normalne państwo.

Wszędzie jest czysto, zadbanie, policja tak jak gruzińska, wydaje się że jest wszędzie.

Pierwsze wrażenie? Widać, że mają pieniądze

Nie ma takiego badziewia, które można spotkać w wielu miastach Armenii, nawet samochody są jakieś lepsze. Tak jak mówili nam ludzie, państwo opiera się na funduszach z diaspory, która hojnie wspiera ziemie odebrane Azerom i samej Armenii. A ta pomimo swoich kłopotów gospodarczych, biedy, tak naprawdę utrzymuje Górski Karabach i status quo w jego polityce. Wielu spotkanych Ormian pomimo ważności górskiej republiki, narzekało na swój rząd, że bardziej zwraca uwagę na to co się  dzieje w Karabachu niż w Erywaniu. Tam idą pieniądze, a zwykli obywatele na tym cierpią.

Dużo tu również młodych ludzi na ulicach

Rząd w enklawie ochoczo wspiera młodzież w kształceniu i późniejszej pracy dla republiki. Większość urzędników to młode osoby! Jednym z głównych celów rządzących jest wzrost populacji, aby w kolejnych pokoleniach miał kto bronić samozwańczego tworu. Państwo organizuje państwowe masowe śluby! Wszystko na swój koszt. A posiadając trójkę dzieci dostaniemy mieszkanie w stolicy.

Mówi się, że Armenią rządzą weterani, dla których Karabach jest najważniejszym spoiwem ormiańskiej polityki

Obecny prezydent Serż Sarkisjan urodził się w Stepanakercie, organizował walki w Górnym Karabachu i jest uznawany za jednego z twórców obecnej ormiańskiej armii. W czasach ZSSR Karabach należał do Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej ASRR, jednak w większości był zamieszkany przez Ormian. Kiedy imperium chwiało się na nogach, jedni i drudzy chwycili za broń. Ormianie chcieli odłączyć się od Azerbejdżanu i przyłączyć do niepodległej Armenii, drudzy nie chcieli do tego dopuścić. Do tego odwieczne antagonizmy, konflikt religijny i wojna, która spowodowała śmierć prawie 30 tysięcy istnień ludzkich.

Z drugiej strony dla Azerów – poza Karabachem – drugim najważniejszym politycznym ogniwem jest Nachiczewan. Eksklawa azerska oddzielona od matecznika terytorium Armenii. Zamieszkana przez około 400 tysięcy mieszkańców, mogących kontaktować się z Baku jedynie drogą powietrzną, przez  Iran lub Turcję i Gruzję. W czasach ZSSR należała do ASRR (podobnie jak Karabach). Wskutek napięć i konfliktów wewnętrznych większość Ormian opuściła te tereny. Nachiczewan podobnie jak Karabach, ze względu na pozamykane granice i napięte stosunki z sąsiadami cierpi na zastój gospodarczy. Jak Ormianie wyjeżdżają za pracą do Rosji, tak mieszkańcy Nachiczewanu do Turcji.

Nic dziwnego, że dynastia rodziny Alijewów rządzących Azerbejdżanem, wywodzi się z Nachiczewanu.

Podsumowując, oboma krajami rządzą politycy wyniesieni do władzy na fali konfliktów ormiańsko – azerskich, więc rychłego pokoju niestety nie możemy się spodziewać.

Górski Karabach to również pole rywalizacji dwóch potęg tego rejonu świata: Rosji i Turcji

Walczący ze sobą od wieków o wpływy w basenie Morza Czarnego i Kaukazu, zza kulis sterują konfliktem. Armenia, w której znajdują się dwie rosyjskie bazy wojskowe jest klinem wbitym między potężną Turcję i jej pobratymców z Azerbejdżanu. Jest też mostem dającym bezpośredni kontakt z Iranem (zakładając zależność Gruzji). Gospodarka Armenii opiera się na Rosji, eksporcie wina i owoców na północ oraz pieniądzom przywożonym przez rzesze Ormian pracujących w Moskwie. Mówi się, że milion z 3 mln wszystkich mieszkańców utrzymuje się z pracy w Rosji.

Turcja zawsze stoi murem za swoimi pokrzywdzonymi braćmi z Azerbejdżanu. Podobne języki, ta sama religia choć różnych odłamów (Azerowie – szyici, Turcy – sunnici) , mocno współpracujące gospodarki i turecka chęć trzymania kontroli od Morza Czarnego do Kaspijskiego. I ograniczanie wpływów rosyjskich.

My żyjemy w bardzo uporządkowanym, jednolitym, prostym do zrozumienia kraju. Ludzie zawsze nas pytają: jakie są u was mniejszości, inne religie itd.? Nie mogą zrozumieć, że w zasadzie u nas mniejszości nie istnieją, jesteśmy mono etnicznym krajem, a większość deklaruje się jako katolicy. Zaskoczeni, pytają – A co z Żydami?

Jakby tego było mało, Rosja posiadając bazy wojskowe w Armenii i dostarczając jej broń, sprzedaje ją również zbrojącemu się za petrodolary Azerbejdżanowi.

Jak to się stało, że Ormianie zwyciężyli w wojnie o Górski Karabach?

Azerowie teoretycznie byli u siebie, ich wojska były liczniejsze i lepiej wyposażone. Do tego w początkowym okresie wspierała ich lawirująca z sojuszami Armia Radziecka. Ormianom ze względów terenowych trudniej było dostarczać zapasy i broń. Wszystko było przeciwko nim, a jednak wygrali tę wojnę. Chociaż na wojnie wszyscy przegrywają, szczególnie ludność cywilna.

Azerowie chcieli zwyciężyć, a Ormianie musieli. Chcieli pokazać całemu światu, że jeszcze istnieją, odegrać się na Turkach i stworzyć mit założycielski nowego państwa. Tak jak mówili nam ludzie – pomimo braków w wyposażeniu, oni wygrali sercem. Zjechali się z całego świata ochotnicy, byli oficerowie Armii Radzieckiej, weterani z Afganistanu, „obrońcy chrześcijaństwa”. Lepiej wyszkoleni i doświadczeni w bojach pokonali Azerów chociaż początkowo nic na to nie wskazywało.

Kult tej jedynej zwycięskiej wojny jest widoczny na każdym kroku. Pomniki poległych, zdobyczne czołgi przy drogach, zniszczone meczety. Morze gruzów byłych azerskich wiosek i miast.

20 km za Stepanakertem, na szerokiej równinie mieściło się 40 tysięczne azerskie miasto Agdam. Na mapach uwagę zwraca zadziwiające zagęszczenie dróg w tej okolicy, Stepanakert to przy tym miasteczko. Ale te drogi prowadzą donikąd. Tam nic nie ma. Tylko gruzy.

Na mapach Agdam jest specjalnie wymazany, aby nie przypominać azerskiej historii i pozostawiono tam jedynie małą ormiańską jednostkę wojskową. Która paradoksalnie kontroluje okolicę z kopuły azerskiego minaretu!

Teoretycznie nie można tam wjechać, niby niebezpiecznie. Jednak jest to możliwe. Czy to taksówką czy na pace ciężarówek wywożących nieliczne pozostałości zrujnowanego miasta.

Niby kusiło żeby tam pojechać, ale odpuściliśmy. To miejsce śmierci, ludzkiego bólu.

Jadąc na stopa opodal Agdam, gdzie wszystko było widać jak na dłoni z okien Łady, miejscowi również niechętnie mówili o tym miejscu, że nic tam nie ma, nie warto jechać. Mogliby nas zawieść – ale po co?

Kierując się do najbardziej na północ wysuniętego miasteczka Karabachu – Martakertu, mijaliśmy po drodze wystarczająco dużo zniszczonych i opustoszałych wiosek, cmentarzy i mostów aby uzmysłowić sobie jakim ludzkim upodleniem i nieszczęściem jest wojna. Podobno w każdym z nas to siedzi – taki wojenny instynkt do przetrwania. Obyśmy nie musieli dowiadywać się o nim w praktyce.

W Martakert nie ma nic

Ludzie zatrzymują się i patrzą na nas – skąd wy się tutaj wzięliście?!

Diabelski młyn pamiętający czasy ZSSR, pomnik  żołnierzy radzieckich walczących w II wojnie światowej w latach 1941-1945 (bo kto niby powiedział, że wojna wybuchła w 1939r.), trening biegowy młodych chłopaków z pobliskiej jednostki wojskowej. Jedyny wyremontowany budynek to apteka i przychodnia. Idziemy na awtowakzal, podobno są nawet jakieś marszrutki do Stepanakertu. I nawet jedna czekająca pasażerka.

– Kiedy będzie marszrutka?

Nie wiadomo.

– Ale będzie dzisiaj?

Chyba tak.

Czekamy 1,5h i nic. Czas mija na obchodzeniu okolicy i podziwiania „najpiękniejszego miejsca na ziemi jakim jest Karabach”. Nagle podjeżdża – a jakże – Łada z przyciemnianymi szybami i dwóch młodych chłopaków woła:

My do Stepanakertu! Wsiadajcie!

Pani pasażerka mówi, że poczeka na autobus ale wy jedzcie. Więc jedziemy!

Cóż to za jazda! Express do Stepanakertu. Chłopaki znają drogę i każdą dziurę jak własną kieszeń, 130 km/h nie schodzi z licznika nie licząc odcinków drogi, że szybciej niż prędkością piechura nie pojedziesz. Łada amortyzuje każde nierówności, rosyjskie disco wypełnia wnętrze. Pytają czy też jedziemy na koncert. Francuza! Niby ma jakieś korzenie ormiańskie, ale to Francuz. Ogólnie teraz w stolicy są dni francuskie. Wystawy, francuskie flagi obok tych Artsakhu na głównej ulicy Karabachu. Delegacja z francuskiej ambasady i koncert, na którym pojawił się prawie cały kraj!

Tylko później francuski ambasador w Baku miał zagwozdkę jak wyjść z twarzą z azerskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie został wezwany na dywanik. Jakim prawem francuska delegacja przyjechała na teren Azerbejdżanu nie informując o tym władz? I jeszcze legitymizowała samozwańczy rząd w Stepanakercie.

Strategiczne Shushi

Jadąc od Armenii, kilka kilometrów przed Stepanakertem leży strategicznie położona Shusha (aze.) / Shushi (arm.). Miasto górujące nad Stepanakertem było najważniejszą azerską twierdzą. Otoczona z trzech stron głębokim wąwozem z doskonałym widokiem na całą stolicę i dodatkowo leżąca przy głównej drodze do Armenii. Do roku 1920 w większości zamieszkane przez Ormian, było jednym z najważniejszych centrów religijnych i kulturalnych Kaukazu. Doszło wtedy do masakry ludności ormiańskiej, Azerowie zostali większością i również stworzyli w Shushy swoją kulturalną stolicę.

Zdobycie twierdzy w 1992 przez odziały ormiańskie przechyliły losy wojny na korzyść Ormian. Zrujnowane miasto wciąż nie podniosło się z ruin, obecna populacja jest połową przedwojennej. Azerowie uciekli, a Ormianie z głębi Azerbejdżanu zasiedlili zrujnowane azerskie domy. Szerokie ulice, miejskie parki, zrujnowane bloki, zniszczone meczety i muzułmańskie cmentarze wciąż przypominają o trudnej i bolesnej historii miasta.

W miejscowym muzeum dowiadujemy się o dawnej znaczącej pozycji Shushi na mapie Kaukazu, pochodzącej z miasta słynnej orkiestry symfonicznej i losach byłych mieszkańców rozrzuconych po świecie. Do tego pełen detali opis zdobycia miasta przez Ormian i wygnania Azerskich obywateli.

Opuszczamy Karabach

Zatrzymuje się handlarz owoców spod Erywania. Po drodze zbieramy puste skrzynki, kierowca co rusz gorąco dyskutuje ze spotykanymi klientami, pełen nerwów tłumaczy nam jak ciężko robi się interesy z ludźmi z tej górskiej krainy. Niby też Ormianie, a żyją w innym świecie. Krewki temperament, duma z własnej historii i odwaga do życia na tym spornym terenie – kieruje ich do częstego gardzenia ludźmi z właściwej Armenii – tłumaczy.

Przekraczając granicę stajemy na przerwę. Nasz ormiański kierowca jakby bardziej uśmiechnięty zaprasza na mocną kawę. Wzdycha i mówi, że nie lubi tam jeździć, ale nie ma wyjścia. Na kilka dni ma spokój – Dzisiaj Erywań – dorzuca. Wysiadamy w Goris i próbujemy złapać irańską cysternę mknącą prosto ku perskiej granicy.

Górski Karabach nie jest tym „najpiękniejszym” rejonem Armenii. Ani miejscem z wielką ilością atrakcji turystycznych. Tu przyciąga historia, którą czuć na każdym kroku. Samozwańcze państewko skupia jak w soczewce uwagę okolicznych potęg, jest miejscem ciągłej rywalizacji Armenii z Azerbejdżanem, chrześcijaństwa z islamem. 4400 km2 a zagęszczenie poglądów, stronnictw, racji i pragnień wystarczy dla całej Planety Kaukaz.

Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnej dawki przygód z naszej podroży do Azji?

Może dasz się namówić i sam wyruszysz w nieznane. Odwagi!

Bądźmy w kontakcie:)

6 thoughts on “Górski Karabach. O co tu chodzi?

  1. Podziwiam – sporo sie napracowaliscie nad tym wpisem.

    Zwracam sie z wielka prosba, sam sie wybieram w tamte rejony w najblizszych dniach, czy moglibyscie uchylic rabka tajemnicy, z jakich zrodel czerpaliscie wiedze na temat regionu?

    Pozdrawiam i obiecuje zagladac czesciej. :)

    1. Hej! Zazdrościmy Twojej zbliżającej się wizyty. Jakie źródła? Wszystko po trochu:) Jako pasjonaci Kaukazu siedzimy w tych tematach od dawna, śledzimy bieżące wydarzenia w tym fascynującym regionie. Poza tym książki Góreckiego, relacje innych podróżników i najważniejsze – przypadkowe rozmowy z ludźmi oraz autostop. To ludzie są największą skarbnicą wiedzy. Powodzenia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *