Jharkot. Polska w Nepalu

Droga do Jharkot

Schodziliśmy z przełęczy Thorung La. Miniona noc była krótka i mroźna. Power owsianka z rana dawała o sobie znać. Udało się! Radość była ogromna, a świętowanie krótkie. 10 dni wędrówki przez wszystkie nepalskie strefy klimatyczne, począwszy od dżungli po lodowce. Najwyżej w życiu – 5416m n.p.m. Ale co teraz? Do końca daleko. Siły są, ale z motywacją ciężko…

Wkraczamy do Dolnego Mustangu. Przekraczamy nie byle jaką przełęcz. Tu punkt styku dwóch górskich dolin oznacza coś więcej, jakby wejście do innego świata. Świata koloru czerwonego, wiecznej jesieni i bezgranicznej surowości otaczającej nas przestrzeni. Przedmurza Tybetu. Gdyby nie zamknięta chińska granica, to Tybet stałby otworem.

Nagle robi się gorąco. Słońce na takiej wysokości ma potężną moc. Spotykamy samotnego wędrowca, który o dziwo atakuje przełęcz z drugiej strony (rzadkość). Szybkie hello i namaste i idziemy dalej. 30 min później znów ktoś idzie z naprzeciwka. Kolejne hello i rzucam:

– Gośka stańmy na chwilę. Gorąco już. Czas pozbyć się kaleson.

Kalesony? – zapytał dopiero co minięty turysta.

Jesteśmy już w Nepalu ponad 2 tygodnie, jeszcze nie spotkaliśmy naszego rodaka. Mamy taką przywarę, że daleko od domu – z małym prawdopodobieństwem zrozumienia naszej trudnej polskiej mowy – nie wstrzymujemy się z żywym komentowaniem bieżącej sytuacji, zakładając bliską zeru możliwość dekonspiracji. Nie tym razem:)

Cześć! – odpowiedział Andrzej.

Obciachowe kalesony nas połączyły. Poznaliśmy Andrzeja, powiedział, że idzie na górę i potem wraca. A na dole czeka jego znajoma – Jagoda. Jak chcemy możemy jej poszukać, innych ludzi po drodze nie ma, więc nie będzie to problemem. Żegnamy się życząc powodzenia, nie licząc na kolejne zrządzenie losu i możliwość spotkania.

1000m poniżej przełęczy zauważamy śpiącą Jagodę. Średnia spotkań Polaków w Nepalu/dzień skoczyła nam niesamowicie! Gadamy – skąd, gdzie, po co i na ile. W między czasie pałaszujemy kupiony w nieodległej lodgy chow mein (jak mówiliśmy szlak dookoła Annapurny należy do „luksusowych”), chociaż pod koniec 2015 roku są totalne pustki – skutek trzęsienia ziemi, kryzysu paliwowego i ogólnych obaw o sytuację w Nepalu. Nawet nie zauważamy jak schodzi Andrzej. Jest mocny. Pytają gdzie dzisiaj idziemy?

Nie wiemy. Dopiero początek dnia, mamy jeszcze dużo czasu na decyzję.

Chodźcie do Jharkot. Nie pożałujecie. – zarekomendowali.

Tak trafiamy na początku naszej wędrówki przez nepalski Mustang do istnie tybetańskiej miejscowości. Wioski, która przyciąga, posiada swoje tajemnice i zapada na długo w pamięci.

Kolorowa gompa, gęsta kamienista zabudowa, czające się w ciemności jaki, trzepoczące na wietrze flagi modlitewne. Do tego ludzie. Zahartowani życiem na wysokości ponad 3600m n.p.m. i mocnym słońcem. Muszą być szczęśliwi widząc każdego dnia tak majestatyczne krajobrazy dookoła. Czyste powietrze, ośnieżone szczyty na wyciągnięcie ręki, proste i nieskomplikowane życie. I jest „polska” szkoła. Szkoła na Końcu Świata.

Kilka lat temu Andrzej przypadkowo tu trafił. Zatrzymał się i wsiąkł w tą społeczność. Niepostrzeżenie minął miesiąc, a potem nieubłaganie nastąpił czas powrotu do domu. Andrzej chciał jednak odwdzięczyć się jakoś Jharkot za to co tu otrzymał i czego się nauczył. Postanowił pomóc miejscowej malutkiej szkole.

Tak powstała fundacja Szkoły na Końcu Świata, która pod swoimi skrzydłami wspiera kilkoro dzieci z Jharkot i pobliskich miejscowości Mustangu. Bycie dzieciakiem w Nepalu nie jest proste. Do szkoły trzeba czasami iść kilka kilometrów i kilkaset metrów w pionie. Obowiązkowe są tylko trzy klasy. Górskie szkoły są na zimę zamykane. Często aby pomóc rodzinie, dzieci przestają chodzić do szkoły, a idą na ulicę pracować wykonując najprostsze czynności. Dla dzieci z Mustangu nie ma alternatywy – szybki koniec edukacji i związana z tym bieda i zacofanie, bądź łut szczęścia i możliwość dalszej edukacji w Pokharze czy Katmandu. Żeby pokazać trudności tam panujące, pomyślmy nad drogą do oddalonej o niecałe 80km Pokhary. Zajmuje 2 dni!

Fundacja wzięła za cel taką edukację podopiecznych, aby w przyszłości mogli dać coś swojej społeczności, wrócić z otwartą głową w rodzinne strony i przy zachowaniu świadomości swojej buddyjskiej kultury, pomóc jej przetrwać. Trzymajmy kciuki i pomóżmy aby m.in. Lhamu Tsering została pierwszą kobietą lekarzem w Mustangu, a Ngawang Tsering znanym malarzem thanek, czyli proporców modlitewnych. Wystarczy około 100 dolarów miesięcznie, a możemy coś zrobić dla świata. Pomyśl: Fundacja Szkoły na Końcu Świata

Jharkot leży po północnej stronie Himalajów. Tu rozpoczyna się Wyżyna Tybetańska, a nieopodal górują nad światem wiecznie ośnieżone ośmiotysięczniki: Annapurna i Dhaulagiri.

Mustang został dla turystów otwarty dopiero w 1992 roku. Lecz aby dostać się do wciąż odizolowanego Górnego Mustagu trzeba wykupić drogie pozwolenie. Jednym z największych skarbów tych stron są wysuszone odchody krów i kóz na opał (drewno jest deficytowe) i skromne poletka gryki bądź jęczmienia. Jeszcze do niedawna zdarzały się przypadki brania za żony, żon swoich braci. Celem było ograniczenia posiadanego potomstwa, a przyczyną wszechobecna bieda. Największym świętem jest pójście syna do klasztoru i możliwość zostania lamą. To klasztory są centrum lokalnej kultury i opieki medycznej.

Jharkot nas zafascynowało. Możliwość robienia prania z TAKIM widokiem, zasypianie pod gorejącym od gwiazd niebem, fantastyczne serowe momo i tybetański chleb od Pani, spacery „gdzie nas poniesie”, brak prądu i ludzkie uśmiechy będące odpowiedzią na nepalskie namaste.

Jednego jesteśmy pewni. Na pewno tam wrócimy.

Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnej dawki przygód z naszej podroży do Azji?

Nie wiesz gdzie wyruszyć w podróż?

Daj się namówić i wyrusz w nieznane. Odwagi!

Bądźmy w kontakcie:)

One thought on “Jharkot. Polska w Nepalu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *