Lwów, Kresy

Jest to materiał podsumowujący kilka wizyt we Lwowie, mieście tak nam bliskim, nie tylko ze względu na bliskość polskich granic – niecałe 80km, ale przede wszystkim, gdy spojrzymy w przeszłość i uświadomimy sobie, że było to trzecie pod względem liczby ludności miasto II Rzeczypospolitej.

Obecnie samo miasto jest bardzo europejskie, jednak jego okolice, mijane po drodze miejscowości i krajobrazy powodują, że wystarczy przekroczyć granicę, a natychmiast znajdziemy jakby w innym świecie.

To właśnie stąd pochodzą nasze rodziny, które po zakończeniu II wojny światowej zostały przesiedlone na Ziemie Zachodnie, a nasi dziadkowie niejednokrotnie z sentymentem wspominali o przedwojennych czasach, trudnych ale jakże silnie kształtujących ich kresowe dusze.

Dla nas dzisiaj Lwów jest bramą na Wschód, miastem sentymentów i napotykanej co krok przeszłości, interesującym miejscem styku kultur. A w okolicy dawne posiadłości polskich królów i magnatów, położone w otoczeniu pagórkowatych krajobrazów. W tym wszystkim zagubione, często zniszczone, jednak wciąż świadczące o przeszłości polskie cmentarze, na których leża nasi przodkowie…

Lwów – jako miasto wieloetniczne rozwijał się do wybuchu II wojny światowej we współistnieniu wielu różnych narodowości: oprócz dominujących liczebnie Polaków, Żydzi, Ukraińcy, Ormianie, Niemcy, Czesi i Rosjanie. Ważny ośrodek naukowy i kulturalny przedwojennej Polski. Centrum miasta z dużym rynkiem i siecią wąskich uliczek przypomina Kraków.

Pierwszy raz do Lwowa trafiliśmy jadąc w rumuńskie Fogarasze, pojechaliśmy trochę okrężną drogą, żeby wreszcie odwiedzić miasto przodków, zaliczyć pierwszy kontakt z Ukrainą oraz ukraińskimi kolejami. Potem trafialiśmy tam wracając z Gruzji, jadąc do Turcji (to taki nasz wschodni hub przesiadkowy) oraz w poszukiwaniu rodzinnych grobów. W ciągu tych kilku lat w mieście i okolicach wiele się zmieniło, szczególnie za sprawą Euro 2012, jednak były to tylko zmiany powierzchowne. Prowincja w wielu miejscach zatrzymała się wiele lat temu…

Na sam Lwów przydałoby się poświecić minimum  2 dni, zwiedzając okolice rynek i jego okolice, wdrapując się na Wysoki Zamek (miasto niczym Rzym położone na siedmiu wzgórzach) oraz pójść na Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt Lwowskich.

To wszystko to lekcja polskości, naszej trudnej ale i pięknej historii.

Niech świadectwem rangi Lwowa, będzie fakt, że to tu znajduję się ponad 50% ukraińskich zabytków!

Dworzec Główny, pomnik Mickiewicza, Katedra łacińska z kaplicą Boimów, Katedra ormiańska, Opera Lwowska, Politechnika Lwowska…

Warto odwiedzić Lwów w wakacyjna niedzielę, kiedy w centrum istnieje zakaz ruchu samochodowego, ulice i place są oddane w pełni ludziom, a my pomimo tłumów możemy poczuć obecną atmosferę miasta.

Warto na ulicach zwrócić uwagę na coś czego u nas nie spotkamy: babuszki oferujące „usługi wagowe” za 50 kopiejek bądź 1 hrywnę (20-40gr), kobiety na rusztowaniu wykonujące ocieplenie!, sterty pędzonych czarnobylską ziemią ogromnych arbuzów, rządki pracowników służb mundurowych w słynnych „lotniskowcach” na głowie, ustawiające się na przystankach kolejki pasażerów oczekujących na marszrutkę! (tak tak to prawda, porządek musi być), kwas chlebowy pity z automatów przy pomocy wspólnej dla wszystkich szklanki.

Jeszcze 3 lata temu, w rynku pod parasolkami można było kupić piwo za 4,5zł!

Obecnie ceny znacząco podskoczyły, nie omijając również „strategicznych” produktów: paliwa, alkoholu i papierosów. Jednak wciąż jest to najtańszy kraj w naszej okolicy, gdzie nie musimy patrzeć ma każdą złotówkę.

Jak wspominałem ziemia lwowska, całe Kresy są pełne pozostałości po naszych przodkach, szczególnie zapomniane cmentarze najdobitniej przypominają o byłych mieszkańcach tych ziem i konfliktach, jakie doprowadziły do wciąż istniejących animozji polsko – ukraińskich.

Opuszczamy Lwów i wyruszamy na poszukiwanie grobów przodków, których miejsca pochówku niejednokrotnie zostały już zniszczone bądź zaorane, jak przetrwały zawieruchę historyczną to w większości są zarośnięte, nagrobki i krzyże poprzewracane, a miejsca zapomniane. Tam gdzie żyją jeszcze nasi rodacy, bądź są wspólne cmentarze, sytuacja wygląda zdecydowanie lepiej, jednak w przeciwieństwie do nas, obecni mieszkańcy tamtych ziem nie przywiązują aż takiej wagi do względnej czystości i schludności miejsc spoczynku swoich bliskich.

Odwiedzamy cmentarze w Szczyrcu, Grzędzie, Wólce Hamuleckiej, Glińsku…

Warto w tym miejscu wspomnieć o akcji „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”, której wynikiem są wakacyjne wyjazdy wielu dolnośląskich uczniów, którzy poświęcają swój wolny czas na ratowanie zapomnianych polskich cmentarzy na wschodzie. Nie chodzi tu tylko o fizyczne uratowanie zapomnianych miejsc, ale również o pielęgnowanie w nas samych pamięci o tych ludziach i przypominanie naszym znajomym, dzieciom gdzie są nasze korzenie, gdzie została cześć naszej historii…

 www.studiowschod.pl

Nie tylko cmentarze są świadkami obecności naszych przodków na tych ziemiach. Szczególnie z tą ziemią był związany królewski ród Sobieskich, którego zamki w Żółkwi, Złoczowie, Olesku przypominają o potędze rodu, którego syn zatrzymał pod Wiedniem armię Imperium Osmańskiego.

Zacznijmy od Żółkwi. Zamek był siedzibą hetmana Żółkiewskiego i Sobieskich. To tu oficjalnie świętowano zwycięstwo pod Wiedniem! Obecnie z zewnątrz budynek jest powierzchownie wyremontowany, jednak wchodząc do środka, patrząc na zamkowy dziedziniec ciężko sobie wyobrazić elitę Rzeczypospolitej świętującej obronę chrześcijańskiej Europy.

Naprzeciw zamku trudno nie zauważyć potężnej Kolegiaty św.Wawrzyńca. Obecnie kościół rzadko używany, całe wnętrze było wyłożone marmurem a wewnątrz znajdowały się ogromne malowidła batalistyczne przedstawiające największe zwycięskie bitwy króla Jana III Sobieskiego i jego pradziada Stanisława Żółkiewskiego: Bitwa pod Chocimiem, Bitwa pod Kłuszynem, Bitwa pod Wiedniem, Bitwa pod Parkanami. Obrazy w spokoju wypełniały wysokie ściany kolegiaty do 1939r. Następnie zagrabione, dopiero w 2007r. dwa z nich przyjechały do Warszawy i strona polska sfinansowała ich renowację. Malowidła po powrocie nie trafiły jednak do Kolegiaty św.Wawrzyńca w Żółkwi, a znalazły się: Bitwa pod Parkanami na zamku w Złoczowie, a Bitwa pod Wiedniem na zamku w Olesku.

Niestety te miejsca nie są przystosowane do swobodnej ekspozycji obrazów o wymiarach ponad 8x8m, zostały powieszone w za małych pomieszczeniach, stojąc pod nimi nie jesteśmy w stanie ogarnąć całości. Pozostałe dwa niszczeją w muzealnych magazynach…

Kolejnym miejscem często goszczącym na szlaku polskich wycieczek kresowych jest zamek w Złoczowie. To miejsce również było związane z rodem Sobieskich, cytadela została założona na wzgórzu górującym nad miastem, otoczona wałami ziemnymi, z bastionami na rogach fortyfikacji. Oprócz roli obronno-pałacowej, na przestrzeni dziejów był niestety miejscem kaźni tutejszych mieszkańców. Wpierw więzieniem austriackim, następnie świadkiem tragedii wojny polsko-ukraińskiej, więzieniem NKWD. Obecnie częściowo wyremontowany, nad budynkiem z bramą wjazdową wskutek obciążenia śniegiem zawalił się dach.

W samym Złoczowie warto zobaczyć kościół pw. Wniebowzięcia NMP, z bardzo ciekawą fasadą.

W okolicy Złoczowa, dokładnie we wsi na tzw. „końcu świata” Werchobużu, znajdują się źródła Bugu. Przy samym źródle stoi wiele świętych figurek (w innych miejscach początków rzek również widzieliśmy wiele symboli religijnych), a wśród ludzi słychać historie osób, które kiedyś będąc chore zostały przyprowadzone do tych świętych miejsc i uzdrowione boską wodą.

Werchobuż, tu widać, że do miasta jest prawie 20km. Po drodze mijamy ponad 400m wzgórza, stada koni, a wiejskie krajobrazy, drewniane domki, kroczące bociany przypominają wręcz arkadię.

Po drodze wstępujemy jeszcze do Uszni, kolejnej miejscowości na uboczu, w której znajduję się zrujnowany dawny polski kościół. Uwagę szczególnie przykuwa ogromny napis po polsku „Święty Józefie módl się za nami”.

W drodze powrotnej, przejeżdżamy przez z pozoru standardową miejscowość – Podhorce. Wjeżdżamy, a na początku zaskoczył nas widok ogromnego kościoła, którego nie zdziwilibyśmy się zobaczyć w Rzymie. A tu taka budowla znajdująca się przy słabo uczęszczanej drodze, w małej niepozornej wioseczce, robi ogromne wrażenie. Do tego kolumny po drugiej stronie drogi przynoszące na myśl, słynną warszawską Kolumnę Zygmunta.

Wszystko niestety zrujnowane, wymagające natychmiastowego remontu. Ale to nie wszystko…

Kościół i kolumny są częścią całego zespołu pałacowego zbudowanego przez hetmana Koniecpolskiego.

Na wprost kościoła znajduję się ogromny pałac, znajdujący na krawędzi wzniesienia, u stóp doliny Styru. W przeszłości otoczony słynnymi winnicami, musiał być magicznym miejscem.

To tu kręcono Potop, cześć bogatych zbiorów przetrwała i obecnie znajduję się na drugiej stronie globu, w Sao Paulo, gdzie została z nich utworzona fundacja kulturalna Sociedade Sanguszko de Beneficência.

Nie wiem czy fizycznie istnieje możliwość jego odnowy, ale gdyby jakimś cudem to się udało, powstała by istna perełka, zachwycająca całą Europę.

Niestety tym razem nie udało się wstąpić do zamku w Olesku, gdzie urodził się król Jan III Sobieski. Według legendy przyszedł na świat podczas ogromnej burzy, świadczącej o narodzinach wielkiego człowieka. Został nam widok z oddali…

Dojeżdżamy na magistralę  Lwów-Kijów. Po chwili mijamy ogromny pomnik Armii Konnej Budionnego.

Dla nas to niezbyt pozytywna postać. Dowódca Armii walczącej z Polakami w wojnie polsko-bolszewickiej 1920r., o ironio najbardziej znanej z ogromnego okrucieństwa i braku skrupułów. Na pomniku kawalerzyści Budionnego pędzą do przodu z niebywałą ekspresją. Postacie krasnoarmiejców na spienionych koniach stoją w strzemionach, a pierwszy z nich z wyciągniętą w górę prawą ręką, trzyma w lewej trąbkę bojową, nawołując do ataku. Kierunek ataku jest znany- Polska.

Gdy nie patrzymy na podłoże powstania i przesłanie pomnika, zwróćmy uwagę na ogromną dynamikę, istne szaleństwo przedstawionych postaci! Pomnik niczym ożywa! Ze strony czysto wizualnej jest to zachwycający przejaw socrealizmu.

Na terenie całej zachodniej Ukrainie żywy i widoczny jest kult UPA. Ukraińcy starają się budować swoja tożsamość narodową m.in. właśnie na walce o ukraińską niepodległość prowadzoną przez tą zbrojną formację. Najczęściej na pomnikach i miejscach pamięci przypomina się bohaterską walkę członków UPA z Armią Czerwoną , NKWD po przyłączeniu Ukrainy do Związku Radzieckiego.

Zapomina się przy tym, że nierzadko współpracowała ona z Niemcami podczas okupacji polskich ziem, a największym tematem tabu wciąż wpływającym na stosunki polsko-ukraińskie jest sprawa ludobójstwa polskiej ludności cywilnej (rzeź wołyńska) w latach 1943-44, która pochłonęła około 100 tys.  Polaków (przy około 10 tys. ukraińskich ofiar akcji odwetowych). To tylko potwierdzają wydarzenia z zeszłego roku i obchodów 70 rocznicy rzezi wołyńskiej w Łucku, gdzie „z bardzo ważnych powodów” nie pojawił się prezydent Janukowycz.

Jeden z przywódców UPA Stepan Bandera został w przeszłości odznaczony tytułem „Bohatera Ukrainy” (dekret potem został uchylony), organizowane są rajdy rowerowe jego pamięci, kilka muzeów jest poświęconych jego osobie, a ogromny pomnik Bandery we Lwowie cały czas pilnowany jest przez milicjantów.

Drogi

Tak naprawdę jedynymi drogami bez ogromnych dziur są połączenia z polskiej granicy do obwodnicy Lwowa, sama obwodnica, centrum miasta i magistrala na Kijów. Wszystkie pozostałe bez znaczenia czy krajowe bądź lokalne znajdują się w opłakanym stanie!

Jak u nas, jeśli chodzi o oznakowanie to jest totalny przesyt i ilość znaków drogowych zamiast pomagać to ogłupia kierowcę, to tam tych znaków prawie nie ma! Szczególnie jadąc w nocy, możemy przysłowiowo „wpaść” do głębokiej dziury bądź do całego odcinka, gdzie sfrezowano 10cm czegoś asfaltopodobnego.

60km odcinek do Złoczowa pokonaliśmy w 2 godziny! Tylko w niektórych miejscach można zbliżyć się do 50km/h. Oczywiście nie mówię tu o miejscowych kierowcach, którzy najczęściej za kierownicą Łady wskakują na lewy pas (z tymi pasami też nie jest tak prosto, często po prawej stronie bądź odwrotnie po prostu nie da się jechać) i „przelatują” nad dziurami. Jest to jakaś metoda, jednak pewnie poprzedzona latami wprawy. Największym kuriozum była sytuacja, gdy na drodze tzw.krajowej musieliśmy się zatrzymać i po prostu cofnąć, żeby ominąć ogromna dziurę na pół jezdni. Miejscowi mówili, że to skutki zimy i nic z tym nie da się zrobić (był lipiec, a że drogi na Ukrainie podlegają pod paragraf- „strategiczne”, wszystkie decyzji są centralnie sterowane z Kijowa, do którego mamy prawie 500km, a to wszystko wyjaśnia). Najlepsza metoda- kierownica do piersi, głowa do szyby i w środku dnia jedziemy niczym we mgle. Gdy z początków to wszystko wydaje się śmieszne, z czasem zaczyna człowieka irytować, a na końcu sprawia, że opłaca się nadrobić wiele kilometrów, żeby tylko wskoczyć na magistralę odnowioną ze względu na Euro.

Oczywiście w tym wszystkim pamiętajmy o milicji, która na wyżej wspominanej magistrali zachowuje się w sposób profesjonalny, czego nie można powiedzieć o innych funkcjonariuszach na miej uczęszczanych drogach. Trzeba uważać…

Krajobrazy

Nie ma co się dziwić naszym babcia i dziadkom, którzy często przez wiele lat po przyjeździe na Zachód przyzwyczajali się do płaskich jak stół widokach z okna. Tam nikogo nie dziwi pofałdowany teren,  400-500m pagórki, doliny rzek z wysoki skarpami.

Za to dla nas zaskoczeniem jest ilość nieużytków na ziemi, która nierzadko uważana była za spichlerz Europy. Odłogiem leżą pola ciągnące się po horyzont. Jest to podobno efekt braku rozwiniętej sieci skupów zbóż i ludziom po prostu nie opłaca się siać więcej niż na własny użytek, bo nie będzie co z tymi plonami zrobić.

Info praktyczne

             Dojazd

Klasyczny motyw, już wcześniej wspominany. Prawie najszybciej, najtaniej, możliwie, że najciekawiej:

  • Dojazd pociągiem, autobusem do Przemyśla,
  • Wymiana zł na hrywny po bardzo dobrym kursie przy dworcu, busik za 2zł na granice,
  • Piechotą do polskiej kontroli granicznej, krótki pas ziemi niczyjej i szybkie zdobycie ukraińskiej pieczątki w paszporcie,
  • Potem idziemy około 300m wzdłuż drogi na dworzec żółtych marszrutek do Lwowa, bilet kupujemy u pani w okienku bądź u kierowcy, w sierpniu 2013 cena 24 hrywny (około10zł)
  • W 2h pokonujemy 80km drogę do Lwowa i wysiadamy pod dworcem kolejowym, bądź przystanek wcześniej skąd mamy bliżej do centrum,
  • Koszt całkowity (bilety normalne 79zł w jedną stronę, czas około 15h).

Można też pociągiem z Krakowa bezpośrednio do Lwowa, jednak w związku z tym, że jest to pociąg międzynarodowy cena biletu jest dużo wyższa oraz spędzamy około 2 godziny na dostosowanie naszego pociągu do jazdy po szerszych ukraińskich torach.

Są też autobusy Wrocław-Lwów firm Sindbad, Autokar Polska, Eurobus. Cena 120-160zł w jedną stronę.

Pomiędzy pod lwowskimi miejscowościami możemy przemieszczać się podmiejskimi pociągami (kilka w ciągu dnia) i szeroką siatką marszrutek.

  • Paszport ważny minimum pół roku do przodu,
  • Noclegi – wokół dworca i rynku kręcą się babuszki, oferujące kwatery. Grupa ludzi z plecakami przykuwa uwagę, więc możemy być zaczepieni i złożona nam stosowna oferta. Większość pań rozmawia po polsku, jakoś kwater może być różna, najlepiej sprawdzić. Do tego pokaźna liczba hosteli i apartamentów na wynajem. My spaliśmy w okolicach dworca na ulicy Zaliznyczna 30 (z polecenia taksówkarzy, cena około 17zł, dziwne miejsce, niektóre pokoje bez okien, wspólne łazienki wraz z mieszkańcami, żeby przespać się bardzo tanio to miejsce adekwatne, tylko nie wiadomo czy wciąż aktualne).
  • Język – jak ktoś zna rosyjski to lepiej go nie używać, po pierwsze wielu osobom to się nie podoba (silne tendencje pro ukraińskie w tej części Ukrainy), po drugie polski w wielu przypadkach różni się od ukraińskiego tylko innym alfabetem, więc spokojnie po polsku możemy się dogadać (nie mówiąc już o knajpach gdzie widać nastawienie na polskie wycieczki). Przed przyjazdem krótka lekcja ukraińskiego alfabetu (w kilku miejscach różniącego się od rosyjskiego) to połowa sukcesu w odczytywaniu wszystkich napisów czy informacji.

Ukraińskie koleje

W porównaniu do dróg, których jakość odstrasza, pociągi ze swoją punktualnością, ustalonymi regułami, bezpieczeństwem i szeroką siatką połączeń oraz ze względu na swoją specyfikę, powinny być elementem pierwszej wizyty na Ukrainie. Wszystko co związane z koleją jest (było) strategiczne, a urzędy kolejowe podlegają innym regulacjom i charakteryzują się duża autonomią. Budynki przy przejazdach kolejowych wyglądają jakby były wczoraj wyremontowane, kwiatki na zewnątrz, wszystko wysprzątane – inny świat, a po przejechaniu przez tory ponownie wpadniemy w niezliczoną ilość dziur. Dworce monumentalne, mnóstwo kręcących się milicjantów, ogólna czystość.

Wagony w pociągach w zależności od trasy dzielimy na trzy klasy:

  • obszczyj – taki nasz „żółtek”, często drewniane ławki,
  • płackarta – bezprzedziałowy wagon z miejscami do leżenia, miejsca dolne, górne i obok przejścia. Do tego stolik i miejsce na bagaż w dużej skrzyni pod dolną leżanką. Najpopularniejszy sposób podróżowania wśród mieszkańców. Bezpiecznie (bagaż pod nami zamknięty), wygodnie (ogólna cisza, leżymy na swoich miejscach) pokonujemy duże odległości (Lwów-Kijów, Krym). Minusem jest gorąc i duchota latem oraz długie czasy przejazdu. Największy plusem jest cena! Za podróż pod rumuńską granicę płaciliśmy około 13zł, do Kijowa 24zł. Za dodatkową opłatą można wziąć pościel. Każdym wagonem zarządza najczęściej pani prowadnik, która sprawdza bilety na wejściu i kieruje we właściwe miejsce, w międzyczasie kontroluje kto kiedy wysiada, gdy zaśpimy to obudzi, sprząta, rozdziela pościel i przygotowuję kawę czy herbatę (ta przyjemność płatna, sam wrzątek darmowy). Na końcach wagonu toalety i śmietniki (oraz palarnia). Często możemy spotkać też patrol milicji, który gdy nas zobaczy to możemy być pewni kontroli paszportowej (raz tak mieliśmy, miło porozmawialiśmy i życzyliśmy sobie nawzajem bezpiecznej podróży),
  • kupe – wyższa klasa, mniej miejsc i więcej miejsca na osobę, drożej
  • lux – najwyższa klasa, droga, dwuosobowe przedziały.

Ze Lwowa możemy bezpośrednio pojechać do Kijowa, Moskwy, Odessy, na Krym, pod rumuńską granicę –Solotvyno. Imienne bilety najlepiej kupić tu:  http://booking.uz.gov.ua/en/  (angielska wersja, szeroki wybór miejsc, znikoma prowizja za zakup przez internet, bilety odbieramy na dworcu przed odjazdem pociągu).

 

Podsumowując… Musimy pamiętać o tych ziemiach, o jej trudnej historii i o tych ludziach, którzy nieczęsto zostawili tam swoich bliskich, a przede wszystkim duszę. Starajmy się pomagać w remontach zrujnowanych cmentarzy (akcja „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”), świątyń i pałaców, przypominających o dominującej roli tych ziem w kształtowaniu naszej tożsamości. Ktoś kogo babcie czy dziadkowie pochodzą z tamtych ziem, przynajmniej raz w życiu powinien tam pojechać, a po powrocie odwiedzić bliskich, którzy najczęściej tam już nie pojadą i spróbować przenieść ich chodź na chwilę do przeszłości…

Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnej dawki przygód z naszej podroży do Azji?

Może dasz się namówić i sam wyruszysz w nieznane. Odwagi!

Bądźmy w kontakcie:)

2 thoughts on “Lwów, Kresy

  1. Miłośnikom i wszystkim innym zainteresowanym Lwowem gorąco polecam książkę Anny Fastnacht-Stupnickiej „Zostali we Lwowie”. To jeden z najprawdziwszych obrazów tego cudownego miasta. Obrazów „pisanych” ludzkimi losami…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *