Nie taka super ta Nowa Zelandia

Przecież Nowa Zelandia to podobno raj na ziemi?

Jednak nie wszystko jest takie kolorowe. Z jednaj strony, NZ to Ziemia w pigułce. Wyobraźcie sobie najbardziej spektakularne widoki z każdego kontynentu (może z wyjątkiem pustyń), uszczknijcie po kawałku, połóżcie koło siebie i pomyślcie jak taki kolaż może wyglądać… Raz góry i lodowce, tuż obok lasy deszczowe i puste stepy, fiordy i wodospady. Wow! To muszą być niezłe widoki.

Taka jest właśnie Wyspa Południowa.

Jednak nie samymi widokami człowiek żyje. Niestety.

Więc jaka jest ta druga – bez wszystkich superlatyw – strona Nowej Zelandii?

Przewidywalna

Przecież te zmieniające się widoki co kilkadziesiąt kilometrów, ta zaskakująca różnorodność itd. Tak to prawda, ale wszystko inne jest do bólu przewidywalne. Mając jedną aplikację CamperMate – wiesz wszystko. Nie potrzebujesz map, przewodników, nie musisz pytać lokalnych mieszkańców i nigdy nie zgubisz drogi. Ktoś może powiedzieć, że nikt nas nie zmusza do zainstalowania takiej apki? Oczywiście, jednak jak podróżujesz ze skromnym budżetem, odległości są duże i nie masz nieograniczonego czasu, to inaczej się nie da. Globalizacja strasznie pomaga i ułatwia życie, jednak z drugiej strony może zabrać nam ewentualną radość  wynikającą z nieoczekiwanych zwrotów naszej podróży, przypadkowo spotkanych osób, nowo odwiedzonych miejsc i spontanicznej zmiany planów. Masz dwie, góra trzy dostępne drogi, którymi podążają wszyscy turyści i odhaczają atrakcje zgodnie z aplikacją, wiesz który kemping jest na twoją kieszeń i musisz tam dziś dojechać, bo namiotu nie ma gdzie rozbić (dlaczego? – patrz trochę niżej), a w tym i tym mieście musisz się zatrzymać, bo znajduje się tam jedyny supermarket… To miejsce nie jest warte zobaczenia, a inne nie możesz przegapić, ale będziesz musiał przeciskać się przez tłumy…itd itd.

Czy nie jest za łatwo?

Nie spontaniczna

Każdy turystyczny szlak, ścieżka zostały opisane i oznakowane. W Internecie są dostępne mapy dotyczące każdego najmniejszego spaceru czy trekkingu. Wszędzie są tabliczki z kilometrażem i czasówkami. I ostrzeżeniami – grunt na szlaku jest szorstki i nierówny, możesz przemoczyć buty przechodząc przez rzekę, masz do przejścia aż 2h, nie wychylaj się za barierkę, weź ze sobą kurtkę, uważaj na słońce itd. Czujesz, że jesteś otoczony, pod stała kontrolą i nic Ci nie grozi. Z jednej strony nie wychodzisz ze swojej strefy komfortu, czujesz się bezpiecznie, z drugiej nie licz na masę przeżytych niespodziewanych przygód. Oczywiście wielu osobom takie warunki podróży odpowiadają i dodają odwagi, gdy wiedzą co ich czeka.

Dzięki temu podróżowanie po Nowej Zelandii jest bardzo łatwe, bezpieczne i dostępne dla wszystkich.

Gorzej sprawa wygląda w przypadku mniej uczęszczanych miejsc, ukrytych z dala od wydeptanych przez turystów ścieżek. Można odnieść wrażenie, że Nowozelandczycy przeznaczyli jakąś część swojej przyrody i idealnie dostosowali ją pod zagranicznych zwiedzających, zamykając jednocześnie bądź utrudniając dostęp do mniej znanych atrakcji czy górskich szlaków. Widzisz potężne góry i zastanawiasz się dlaczego wszyscy podążają tylko jednym świetnie przygotowanym szlakiem z pełną infrastrukturą, reklamowanym na każdym kroku w pobliskiej miejscowości? Przecież tam muszą być również jakieś inne ścieżki, chatki w których można przenocować i równie spektakularne widoki? I są.

Żeby jednak je znaleźć trzeba mocno pogrzebać, wiedzieć czego szukać i nagle okaże się, że istnieje wiele możliwości wyruszenia na dłuższy trekking, niekonieczne w reklamowanym pobliskim parku narodowym.

Great Walks – czyli zaplanuj wszystko z rocznym wyprzedzeniem

Załóżmy, że chcemy odwiedzić jeden z 9 tzw. Great Walks. Są to najczęściej górskie 3-4 dniowe szlaki, ale nie tylko. Szlak Abel Tasman – który przeszliśmy – prowadzi wzdłuż wybrzeża, a inny to spływ kajakowy w dół rzeki. Aby ograniczyć ilość turystów – tu trzeba przyznać, że Nowozelandczycy wpadli na skuteczny, jednak zmuszający do skrupulatnego planowania podróży sposób – każdy nocleg (w chatce czy w namiocie) w jednym z 9 Wielkich Parków Narodowych musi być zaplanowany i z góry opłacony. Oczywiście ilość miejsc jest limitowana i rezerwacji należy dokonać od kilku dni wcześniej do ponad rocznego wyprzedzenia! (w przypadku najbardziej znanego Milford Track miejsca rozchodzą się najczęściej w momencie ich wrzucenia do systemu). Poza sezonem (maj-wrzesień) niektóre miejsca mogą być bezpłatne jednak wciąż wymagające rezerwacji.

Pogoda

Bardzo nieprzewidywalna. Musimy być przygotowani na wszystkie pory roku w ciągu jednego dnia. Na pewno trafimy na deszcz i silny wiatr. Tak już mają wyspy, gdy do tego dodamy jeszcze wysokie góry tuż przy wybrzeżu, to ilość dużych anomalii pogodowych gwarantowana. Trzeba bardzo uważać na słonce, które z powodu tamtejszej dziury ozonowej ma ogromną siłę w niekoniecznie wskazujących na to warunkach pogodowych. Dużym plusem (szczególnie na Wyspie Północnej) są małe amplitudy temperatur. To nie jest Polska gdzie gdy latem możemy mieć 35 °C i tej samej nocy temperatura spada do 17 °C, a następnego dnia przychodzi deszcz i jest 15 stopni. Tam dzienne różnice są kilkustopniowe, a roczne amplitudy to maksymalnie 0 – 30 °C

Daleko

Jest tam daleko:) W końcu aby zaistniała magia końca świata, teoretycznie musi być długo i męcząco. My mieliśmy dwa loty po 12 godzin, z kilkunastogodzinną przerwą. Do tego 12 godzin w stracie czasu i musimy wziąć pod uwagę, że trzeba poświęcić dwie doby aby tam się dostać. Jednak nie ma co narzekać! Plusem jest to, że jetlag rozkłada się na 2 dni i po przylocie organizm nie czuje się najgorzej. Wyobraźcie sobie ile kiedyś musiała trwać taka wyprawa statkiem? Kilka tygodni!

Wszechobecne płoty

Spotkaliśmy może dwa-trzy miejsca (na górskich przełęczach) gdzie nie było ciągnących się kilometrami zasieków odgradzających pastwiska od drogi. Często nawet pobliskie góry są rozdzielone. Jazda autostopem i niezaplanowany nocleg w namiocie przy drodze nie wchodzi w rachubę. Już łatwiej jest w miejskim parku. Tam własność prywatna to świętość! Raz zostaliśmy zmuszeni ze względów fizjologicznych do przekroczenia uszkodzonego płotu odgradzającego las od pobliskiej drogi. Oczywiście mieliśmy szczęście, bo zauważył nas przejeżdżający farmer będący sąsiadem właściciela lasu, który „zaatakował” nas pytaniami – czy w naszym kraju można wchodzić na własność prywatną, czy chcielibyśmy żeby ktoś wchodził na naszą działkę itd. Wyjaśnienia o zaistnieniu sytuacji wyższej konieczność nie przyniosły rezultatu i rozstaliśmy się w dość napiętej sytuacji. Więc pamiętajcie. Nie przekraczajcie nowozelandzkich wszechobecnych płotów i płotków!

Śmieciowe jedzenie

Nowa Zelandia raczej nie podbije naszych kubków smakowych. Prędzej wypróżni nasze portfele. Jakie jest narodowe danie kraju kiwi? Fish & chips?

Wszystko na to wskazuje. Do tego pizza i dużo fast foodu. Ciepłe frytki możemy kupić w większości sklepów spożywczych. Chleb, nawet najlepszy to słodka, gąbczasta, napompowana struktura. Wszystkie owoce oślepiają nas swoim blaskiem i kolorami. I cenami. Najczęściej kupowaliśmy malutkie miejscowe jabłka, których – jak nam powiedziano – wszystkie większe okazy są wysyłane za Pacyfik, do kraju gdzie wszystko musi być duże, a w NZ zostają same resztki.

Ceny

3-4 razy drożej niż w Polsce. Negatywnie wyróżnia się gastronomia i noclegi. Całość ratują kempingi (0-20$) i hostele (nocleg w sali wieloosobowej 25-30$). Strasznie tłuste fish&chips od 7$. Cokolwiek lepszego od około 20$. Wstęp do atrakcji 20-30$. Dla chętnych 1,5h lot helikopterem na lodowiec od 199$.

Podczas naszego pobytu 1$=3zł.

Tłumy

Ilość turystów odwiedzających NZ jest bliska jej populacji (ponad 4mln). Największa reklamą tego końca świat był i jest Władca Pierścieni. To tu nakręcono większość scen trylogii, a krajobrazy Śródziemia zapadły w pamięci milionów widzów na całym świecie. Powstał wręcz synonim Władca Pierścieni=Nowa Zelandia. Zobaczcie sami.

W typowych miejscach turystycznych wszystko jest idealnie przygotowane pod zwiedzających: wybrukowane ścieżki, ostrzeżenia, toalety na każdym kroku (zawsze z papierem!), ilość osób która jednocześnie może przechodzić przez most, ławeczki na każdym punkcie widokowym (Nowozelandczycy są dobrzy w wynajdywaniu miejsc pod widokowe miejsca, nawet gdy pogoda nie pozwala to musisz wiedzieć, że gdy przed tobą znajduje się ławka to za chmurami musi się czaić spektakularny widoczek) itd.

Nowy Świat

Jeśli szukasz zabytków architektury, zamków i pałaców, kościołów, ciekawych rozwiązań urbanistycznych, klimatycznych starówek czy wykopalisk, Nowa Zelandia nie jest takim miejscem. Jest to najprawdopodobniej najpóźniej zaludniony skrawek naszej planety! Maorysi przybyli do NZ z wysp Polinezji około 1300 r. (do tego czasu rządziła tam przyroda), pierwszy Europejczyk Abel Tasman pojawił się około 1645r., kolejnym był dopiero James Cook ponad 100 lat później, a trwała europejska kolonizacja zaczęła się na przełomie XVIII/ XIX w. Miasta nie posiadają swojego klimatu – wiele podobnych znajdziemy w krajach angielskojęzycznych – czyli najlepiej omijać je z daleka. I taką opcję jak najbardziej polecamy.

Sandflies

W największym nawet raju musi być łyżka dziegciu (w przyrodzie musi być równowaga). W Nowej Zelandii taką wisienką na torcie są tzw. sanflies czy przypominające nasze muszki owocówki, małe czarne stworzenia, która potrafią niemiłosiernie nas ugryźć i pomimo tego, że początkowo ugryzienie przypomina skutki działań naszego udomowionego komara, będziemy je odczuwać przez kilka najbliższych dni. Jesteśmy dla nich smakołykiem szczególnie tam gdzie szukamy słońca, jest gorąco i odkrywamy nasze bezbronne ciała – przy wodzie. Kilka udanych prób i pojawiające się kropelki krwi przyciągają kolejnych delikwentów. Zostaje nam tylko szybka ewakuacja bądź szczelne zakrycie ciała.

Przed wyjazdem poznaliśmy na papierze tego wroga, jednak głód przebywania w cieplejszym klimacie uśpił naszą czujność. Zlekceważyliśmy tego małego krwistego wojownika. Po fakcie żadne kremy już nie pomagały, a znikające bardzo powoli ślady po ugryzieniach były widoczne jeszcze po kilku tygodniach. Kulminacyjnym punktem był nasz powrót, gdy w samolocie co kilka godzin przychodził zmasowany atak swędzenia to nie byliśmy w stanie powstrzymać chęci drapania (chyba tylko kaftan bezpieczeństwa by pomógł oraz unieruchomione ręce i nogi), czuliśmy się jak obłąkani, gdy minuta intensywnego drapania dawała nam kilka godzin normalnego życia. I tak przez kilka dni.

Sporo tego wyszło. Jednak nie dajcie się zmylić, to tylko kilka małych minusów, które przy mądrym zarządzaniu czasem i wcześniejszym przygotowaniu się, są do przeskoczenia. Tam najważniejsza jest natura, która swoja spektakularnością zaciera wszystkie małe ryski spotkane na obrazie Nowej Zelandii.

Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnej dawki naszych przygód?

Polub nas na FB. Bądźmy w kontakcie:)

4 thoughts on “Nie taka super ta Nowa Zelandia

  1. Wreszcie ktoś włożył w tę miodową beczkę łyżkę dziegciu!
    Macie sporo racji w tym artykule, miałem podobne uczucia podczas podróżowania we wrześniu po wyspie północnej. Co prawda w 10 dni jedzenie nie zdążyło nam przestać smakować, a nawet było lepiej niż na innych wyspach pacyfiku, ale ten brak spontaniczności, płoty i kary za nocleg bardzo mocno poczuliśmy. A pogoda we wrześniu to inna historia…

    Pozdrawiam!

  2. o to to!! najbardziej depresyjny kraj w jakim bylem ( oczywiscie poza oczywistym syfem trzeciego swiata) Brr, jak mi tam bylo żle!!!!!

  3. ppp
    n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby
    ppp

  4. sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *