Rowerowe Kaszuby

Zapraszamy na rowerowy wypad w kolejną niezwykłą część Polski. Tym razem przejedziemy przez wschodnie Pomorze, czyli Kaszuby, a skończymy w Trójmieście. 250 km przed nami!

Tak jak w zeszłym roku – rowerowe Bieszczady, aktywnie wykorzystujemy tzw. długi sierpniowy weekend na kilkudniową wycieczkę rowerową. Już sam start jest pełen „atrakcji”. Naszemu kochanemu przewoźnikowi kolejowemu, w związku z wakacyjną frekwencją podróżnych, brakuje po prostu wagonów. Na nic zdaje się bilet wykupiony z 3 tygodniowym wyprzedzeniem, świadomość przejazdu grupy kolonijnej, weekend itd. Z pustego i Salomon nie naleje, a dodatkowe wagony nie biorą się znikąd. Takim sposobem mamy przyjemność odświeżyć trochę studencką pamięć i spędzić noc pod najczęściej uczęszczanym miejscem w wagonie:) Rowery mają tylko frajdę bo jadą na gapę (efekt uboczny systemu rezerwacyjnego). Lądujemy w Szczecinku.

Jesteśmy zupełni nieświadomi co miało miejsce minionej nocy na Pomorzu. Efekty przyjdzie nam jeszcze zobaczyć…

W pięknym słońcu ruszamy na wschód, dzielimy się przepysznym ciastem drożdżowym i poranną kawą z chmarą pszczół na rynku w miejscowości Czarne, walczymy trochę z dziurawymi drogami, wjeżdżamy w piękną i atrakcyjną kajakowo dolinę Brdy. Na celowniku miejscowość z jakże swojską nazwą – Małe Swornegacie. I tu mały zgrzyt. Niestety musimy złamać przepisy i udawać, że nie słyszymy dziesiątek klaksonów wydawanych przez mijające nas samochody. W okolicach Swornychgaci (dziwnie konstrukcja, jednak słownik PWN mówi, że ta odmiana również jest poprawna) natykamy się na gęstą sieć szlaków rowerowych i jedziemy wzdłuż głównego klasyka, czyli po Kaszubskiej Marszrucie.

Wszystko pięknie, jest zbudowana kilka metrów od drogi ścieżka rowerowa, co 100 m postawiono znaki mówiące o zakazie jazdy rowerów po asfalcie, do tego wyraźna strzałka w prawo – „tu jest droga dla rowerów”.

Chyba możemy przyjąć, że w Polsce mało kto przykłada dużą wagę do znaków drogowych i przyswaja każdy słupek z blachą, szczególnie na nie znanym sobie terenie. Jest to smutna prawda, ale rzeczywistość. Jednym z problemów jest oczywiście jedno z największych w Europie zagęszczeń znaków na poboczach. Po prostu, ciężko to ogarnąć. W całej tej rowerowej bajce (mnóstwo bezpiecznych ścieżek, lasy, jeziora, wzniesienia) niestety założono, że rowerzysta poruszający się po tym terenie jedzie rowerem na trochę szerszych oponach. Może i słusznie, bo większość rowerów to tzw. górale. O szosach zapomniano.

Próbowaliśmy korzystać z wyznaczonych tras. Jednak nawierzchnia ścieżek to popularny szuter, tu i ówdzie zagubią się jakieś większe kamienie, tu woda wypłuka trochę piasku, który odłoży się na odcinku kilku metrów, nie wspominając o dużej ilości różnorakich gałęzi itd. Trasa wymarzona pod rower trekingowy. Nie dla nas.

Wróćmy do tematu znaków. Kierowca chyba jednak kiedyś zwraca na nie uwagę. Szczególnie jak co chwila mija się symbol roweru na ocenzurowanym i wtedy w naszego drogiego kierowcę, wstępuje chęć wyznaczenia sprawiedliwości. Trochę tych klaksonów było. Z góry przepraszamy wszystkich kierujących, jednak nie mieliśmy wyboru.

Tylko tych połamanych drzew coraz więcej…

Więcej i więcej.

Zasięgu nie było już od kilku godzin. I nie będzie przez najbliższe dwa dni. Tak samo jak jednego z największych zdobyczy cywilizacji – prądu.

Widzieliśmy na własne oczy, że ta wichura była katastrofalna w skutkach, jednak brak dostępu do informacji spowodował życie w totalnej nieświadomości jej ogromu. A o ofiarach usłyszeliśmy dopiero na kempingu, gdzie wśród drzew zabroniono nam rozbijać namiot…

Nie będziemy epatować ludzką tragedią. Siła jaka drzemie w naturze nas przeraziła. Ta łatwość i natychmiastowość z jaką wiatr łamał drzewa, które nawet przy płytkim systemie korzeniowym nie zdążyły się przechylić. Taka „gra” w łamanie zapałek w ludzkich rękach. Całe zagajniki, połacie lasów, gdzie ostały się pojedyncze kikuty. Widok zniszczeń był przytłaczający. Do tego ludzka krzywda, mijane miejscowości, gdzie połowa dachów leżała na podwórkach, mężczyźni w pospiechu zabezpieczający foliami resztki dobytku, przygniecione samochody, dorodne dęby i lipy pozbawione – teoretycznie – nie zniszczalnych konarów, bele siana poprzesuwane o setki metrów…

Dojeżdżamy do miejscowości Borsk. Ciężko nawet powiedzieć, że pogoda nie rozpieszcza. Krótka wizyta nad jeziorem kończy się szybką ucieczką. Dawno nie doświadczyliśmy takiej szarówy.

Nowy dzień budzi nas piękną pogodą. A to tylko początek niespodzianek. Okazało się, że w Borsku znajduje się dawne wojskowe lotnisko. Chcieliście kiedyś pojeździć rowerem po pasie startowym?:) Tam jest okazja.

Ruszamy dalej. Krótka wizyta w sercu Kaszub, czyli we Wdzydzach Kiszewskich. Mijamy kolejne jeziora, jedną z kilku samozwańczych stolic Kaszub – Kościerzynę (pozostałe główne miasta w tej rywalizacji to Kartuzy i Gdańsk). Następnie Szwajcaria Kaszubska wraz z górskimi zjazdami w okolicach Wieżycy (328 m n.p.m.) i dojeżdżamy nad chyba najpiękniejsze miejsce na naszej trasie – Jezioro Ostrzyckie. Urozmaicona linia brzegowa, wysokie wzniesienia (wręcz góry!) na jej brzegu, soczyste lasy i piękne słońce. Zakochujemy się w tym miejscu. Do tego rozbijamy namiot 5 m od wody i mamy nasz „własny” pomost!

Tylko na nim nie spaliśmy, chociaż było blisko:)

Prawie cała nasza aktywność jest związana z tym ludzkim pomysłem, jak o suchej stopie znaleźć się bezpośrednio nad wodą. Na „naszym” pomoście jemy kolację, wieczorem walczymy z pierwszą od kilku miesięcy temperaturą poniżej 10 stopni, rano wskakujemy do lodowatej wody i wytrzymujemy zaledwie kilka minut (ach ta nadludzka siła, żeby zaliczyć!), a klamrą tej pomostowej opowieści jest obfite, rowerowe śniadanie. Jeszcze przecież kilka wzniesień tego dnia do zdobycia.

 

Przed nami jedna z najnowszych i początkowo nieoczywistych atrakcji Kaszub.

Ucieleśnienie marzeń, przerost formy nad treścią, przykład niezłomności wiary we własne siły i możliwości? A może niemożliwa do realizacji w zderzeniu z machiną prawno-polityczną, głupota? Oceńcie sami. Zobaczcie niedokończony zamek w Łapalicach:

Obiekt po dziś dzień zachwyca każdego odwiedzającego swoim rozmachem, wizją stwórcy i detalami. Trzeba oczywiście wspomnieć, że  jest to teren niedokończonej budowy, z zakazem wstępu i z wieloma niebezpieczeństwami czającymi się na każdym kroku. Jednak chętnych nie brakuje, a tajemniczość i działanie wbrew zakazom jakby bardziej przyciągało. Można powiedzieć, że jest to element coraz bardziej popularnej turystyki urbex. Nie wiecie o co chodzi? Zobaczcie sami.

Żegnamy się z jeziorami, stawiamy czoła coraz większemu ruchowi na drogach i obieramy kierunek na morze.

Zwieńczeniem górskich elementów dzisiejszego dnia jest kilkukilometrowy zjazd na wybrzeże przecinający Trójmiejski Park Krajobrazowy. Lądujemy w Gdańsku Oliwie, a namioty rozbijamy na „nabitym” do granic możliwości sopockim kempingu.

Jest zimno. Niby połowa sierpnia, a na ulicach ludzie w puchówkach i pierwsze w tej części roku widoczne czapki. Polskie morze:)

Sopot jest czarującym miastem, tylko gdyby nie te tłumy i komercja na każdym kroku.

Przeciekawa architektura, tajemnicze zaułki i piękne plaże są magnesem przyciągającym do tej najmniejszej części Trójmiasta.

Naszą podróż kończymy w ulubionej przez nas Gdyni. Klify, fantastyczny Bulwar Nadmorski i widoki na morze przyciągające ludzi z nizin. W sercu Portu Gdynia kończymy naszą rowerową wycieczkę.

Niby tylko 3 dni, a wrażeń jakby z tygodniowej podróży. Zmienne krajobrazy (tak samo pogoda), obcowanie z potęgą natury, fantastyczne Jezioro Ostrzyckie, zimne noce, górskie podjazdy, a na koniec wizyta nad Bałtykiem, na który przy ładnej pogodzie, naprawdę nie ma co narzekać:) Rowerowe dwa kółka kolejny raz nas nie zawiodły.

P.S. Oczywiście droga powrotna też zapowiadała się ekscytująco. Brak miejsc, niepewność czy wejdą rowery itd. A tu takie zaskoczenie! PKP Intercity widząc ogromny popyt i zainteresowanie podróżnych dostawia kilka wagonów ekstra dla pasażerów nieposiadających przydzielonego miejsca. Wszyscy jadą na siedząco, z uśmiechem na twarzy i komplementują narodowego przewoźnika. Wniosek jest jeden – da się. Tylko rowery są niepocieszone. Znowu muszą jechać na gapę, bo system nie daje rady:)

Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnej dawki naszych przygód?

Polub nas na FB. Bądźmy w kontakcie:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *