Shalom Izrael

Plan pojechania do Izraela kiełkował od kilku lat. Ziemia Święta, Jerozolima, Morze Martwe, pustynia, konfrontacja stereotypów na temat Żydów z rzeczywistością i próba lepszego zrozumienie konfliktu izraelsko – palestyńskiego, który rozgrzewa połowę świata. Te tematy i ogromna chęć ich zgłębienia, zawsze kojarzyły nam się z Izraelem. Jednak zawsze pojawiało się jakieś ale…

Lato odpadało – za gorąco, potem potencjalne terminy pokrywały się z wcześniej zaplanowanymi wyjazdami, innym razem nastały bardziej napięte okresy w konfliktach toczących się na tej świętej ziemi. Loty były drogie itd. A nasze paszporty podejrzane…

Izrael się zmienia. Pomimo trwających dookoła tego maleńkiego państwa konfliktów, sytuacja wewnętrzna jest jedną z najspokojniejszych w ostatnich latach. Konflikt z Palestyńczykami też jakby odszedł na drugi plan (prawdą jest jednak to, że dostęp do rzetelnej informacji o sytuacji w Autonomii jest utrudniony i skrupulatnie wyciszany, a betonowy mur odgradzający zwaśnione nacje coraz bardziej się zacieśnia). Izrael stawia na turystykę, promując się jako bezpieczna alternatywa dla zagranicznych turystów wybierających jeszcze do niedawna Turcję, Egipt czy Tunezję. Ostatnio nawet królowała w naszej TV reklama „Tel Awiw i Jerozolima. Dwa miasta. Jedna podróż”.

A od niedawna dzięki izraelskim dopłatom (głosy są różne: 60-100 euro za każdego przywiezionego turystę), prawie z każdego polskiego lotniska możemy dostać się w bardzo przystępnych cenach do Tel Awiwu bądź nad Morze Czerwone do Ejlatu (lotnisku jest 50km w głąb pustyni).

Gdy pomyślimy dodatkowo o różnorodnej naturze (3 morza plus Jezioro Galilejskie, największa depresja świata, pustynie, góry na północy i piaszczyste plaże M. Śródziemnego), o przebogatej i towarzyszącej nam na każdym kroku wielkiej historii – dla wielu ludzi na świecie, to tam Wszystko Się Zaczęło i znajdują się źródła naszej cywilizacji. Jest to łatwy i bezpieczny do podróżowania, dobrze rozwinięty kraj, a na koniec dodajmy ciekawą i jednocześnie prosta kuchnię pasującą naszym podniebieniem.

Z całej tej mieszanki, Izrael czyli kraj 14-krotnie mniejszy od Polski, jawi się jak idealne miejsce do odwiedzenia. Polacy już to wiedzą. Język polski jest jednym z najczęściej spotykanych języków w większości znanych miejsc, a do podróżowania autostopem oprócz angielskiego, najbardziej przyda nam się rosyjski i… nasz ojczysty język.

Jednak od początku nie było tak kolorowo. Pamiętacie o naszych paszportach i problematycznych pieczątkach?

Przed wizytą w Izraelu naczytaliśmy się o potencjalnych problemach dla turystów, którzy maja ślady wcześniejszych wizyt w krajach nie żyjących w dobrych relacjach z państwem izraelskim. Jednak postanowiliśmy nie wymieniać paszportów (izraelskie prawo nie zabrania wjazdu nikomu, ewentualne problemy mogłyby wystąpić w drugą stronę gdy z izraelską pieczątką chcielibyśmy podróżować do niektórych muzułmańskich krajów). W 50% nie było problemów.

Gośka ze swoją irańska wizą przeszła kontrolę bez komplikacji. Jednak zestawienie mojej irańskiej i libańskiej wizy było już bardziej podejrzane…

Skończyło się na 4 godzinnym oczekiwaniu na oddanie paszportu (najpierw 2 godzinne czekanie na nie wiadomo co, potem 15 min rozmowa ze służbami i zdanie relacji z pobytów w Iranie i Libanie, podanie danych znajomych z tych krajów, kilka pytań ogólno – rodzinnych i kolejne 1,5h w zawieszeniu). Odbierając paszport z wizą na karteczce (w Tel Awiwie wszyscy taką dostają), zostałem poinformowany, że jestem „czysty”, otrzymałem kilka słów przeprosin za długie oczekiwanie i życzenia miłego pobytu w Izraelu.

Wychodząc z lotniska, właśnie rozpoczął się Szabat… Dzięki świątecznej atmosferze, za przejazd do Jerozolimy zapłaciliśmy 4 razy więcej niż wynosi normalna cena. Tym drogim sposobem znaleźliśmy się w Świętym Mieście.

Tyle słowem wstępu, zobaczcie jak wyglądała cała nasza podróż przez Izrael:

Spędziliśmy kilka dni w Jerozolimie, odkrywając tajemnice i trudną historię całego miasta i szczególnie tzw. Starego Miasta. Przechadzając się przez dzielnice chrześcijańską, ormiańską, arabską i żydowską, kolejny raz uświadomiliśmy sobie jak bliskowschodni świat jest skomplikowany i jednocześnie podobny. Na małej przestrzeni znajdują się najświętsze miejsca trzech religii monoteistycznych, wszystko się wzajemnie przenika i uzupełnia, jak się dłużej zastanowimy to dojdziemy do wniosku, że wszyscy mieliśmy wspólny początek, tylko potem wskutek wzajemnych waśni nasze drogi się rozeszły. Dotyczy to zarówno chrześcijan i Żydów, Żydów i muzułmanów, katolików, prawosławnych, protestantów, Ormian, Koptów itd. Mieszanka pielgrzymów, z każdych zakątków świata, każdego koloru skóry, udowadnia nam, ze świat mógłby i powinien być jednością…

Jedynym naszym kontaktem z Autonomią Palestyńską była krótka wizyta w Betlejem.

Zaledwie kilka km od centrum Jerozolimy znajduje się inny i jednocześnie podobny świat. Betonowy mur szczelnie oddziela dwie nacje, dając jednostkom możliwość podróżowania między dwoma rzeczywistościami. Turyści są jednymi z tych nielicznych… Jednak mur nie oddzieli krajobrazów – tych skalistych pagórków obrośniętych drzewami oliwnymi, które po obu stronach wyglądają tak samo, jak i ludzi, pomiędzy którymi czasami ciężko dopatrzeć się różnic. Trudno się dziwić, jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było granic, a obecni „wrogowie” byli sąsiadami.

Przenosimy się nad Morze Martwe, które jeszcze całkowicie nie umarło ale za 40-50 lat może zniknąć z powierzchni ziemi.

Jest to możliwe w związku z dramatycznym spadkiem ilości wody dostarczanej przez rzekę Jordan („cała” woda idzie na pola uprawne), silnym parowania zbiornika (wysokie temperatury w tej największej -422m p.p.m. depresji świata nie pomagają) i dodatkowo podkradaniu słonej wody do celów przemysłowych (zobaczcie turkusowe stawy). Gdy znajdziemy się nad jego brzegiem i popatrzymy na otaczający nas krajobraz, z łatwością jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że miliony lat temu cała depresja była wypełniona wodą, a my znajdujemy się na dnie ówczesnego zbiornika.

Dlaczego Morze Martwe?

Po pierwsze, obecnie jest to bezodpływowe jezioro, a nie morze. Martwe, bo po prostu nic nie żyje w jego wodach (oprócz kilku laboratoryjnie znalezionych bakterii). Dno pokrywa sól, która osiąga stężenie 34%! Spróbujcie ugotować litr wody, 340 gr soli i zobaczcie co wyjdzie.

Aby je uratować powstał plan jego połączenie ze znajdującym się 200 km na południe M. Czerwonym. Projekt w ciągu najbliższych lat ma zostać zakończony…

Nad brzegiem M. Martwego góruje Masada. Jest to dawna twierdza, miejsce – symbol żydowskiego oporu, do końca.

Podczas walk z Rzymianami w początkach naszej ery, było to jedno z ostatnich miejsc buntu wobec Starożytnego Rzymu. Obrońcy świadomi nieuniknionej porażki (było otoczeni przez wroga ze wszystkich stron, dodatkowo Rzymianie kończyli kilkumiesięczne usypywanie kamiennej skarpy mającej prowadzić do ostatecznego zwycięstwa), postanowili się poddać popełniając zbiorowe samobójstwo (wyznaczono hierarchię zgodnie, z którą miały następować kolejne uśmiercenia) i zostawiając magazyny pełne zapasów żywności, aby udowodnić możliwość długotrwałego stawiania oporu. Współcześnie Masada jest m.in. jednym z miejsce gdzie izraelscy żołnierze składają wojskową przysięgę zakończoną deklaracją – „Masada nigdy więcej nie upadnie”.

Z czym kojarzy nam się jeszcze M. Martwe? Pewnie z turystą czytającym gazetę i jednocześnie zażywającym zdrowotnych kąpieli. Tak, to naprawdę działa.

Człowiek ma wrażenie jakby wchodził do zbiornika pełnego jakiegoś gęstego syropu, wszelkie podrażnienia na skórze zaczynają swędzieć, a nasze ciało zachowuje się jak zwyczajna bojka – stopy unoszą się na powierzchni, a każde odchylenie podczas próby ustawienia naszego ciała w pionowej pozycji kończy się automatycznym wypłynięciem nóg na górę. Zabawy jest co nie miara, tak samo jak domywania się z soli po opuszczeniu syropowego zbiornika.

Tuż przed dojechaniem do M. Czerwonego trafiamy do Timna Parku. Kolejny raz możemy poczuć się jak na dnie wyschniętego oceanu. Jest to jedna wielka dolina pełna geologicznych cudów natury. Mamy wrażenie, że znaleźliśmy się na powierzchni Marsa.

Dlaczego M. Czerwone jest M. Czerwonym? Może nie chodzi o kolor wody, a o kolor okolicznych gór podczas zachodów słońca?

Na kilkukilometrowym izraelskim brzegu, kojarzonym najczęściej z miastem Eilat (betonowo – hotelowe przedłużenie pustyni), nie ma zbyt dużo atrakcji. Port wojenny i handlowy, instalacje przemysłowe, kilka płatnych plaż i podwodne obserwatorium. Magnesem jest rafa koralowa (bardzo zniszczona, chociaż kilka kolorowych rybek się znajdzie), migracje ptaków uciekających przed zimą z Europy do Afryki i utrzymująca się przez cały rok wysoka temperatura. Tłumów hotelowych turystów na pewno nie spotkacie w okolicznych górach (kilka litrów wody na całodzienną wędrówkę to minimum!).

Udajemy się w stronę Tel-Awiwu, podróżując przez pustynię Negev świetnie działającym autostopem (pomimo znikomego ruchu).

Makhtesh Ramon to kolejne geologiczne cudo. Wielka dziura w ziemi o wymiarach 40kmx9kmx300m.

Krawędź krateru jest jednym z najzimniejszych miejsc w całym południowym Izraelu. Pierwszy raz zakładamy długie rękawy, a w nocy szczelnie opatulamy się śpiworami. Jest to kolejne miejsce gdzie przechodzimy jeden z etapów Israel National Trail (ponad 1000km szlak przechodzący cały Izrael z północy na południe). Rano startujemy z miasta Mitzpe Ramon położonego na krawędzi „dziury”, schodzimy i wędrujemy jej dnem, spędzając kolejną w naszym życiu noc w pustynnym krajobrazie. Suchość otoczenia jest niewiarygodna! Zastanawialiśmy jaka tam musi występować wilgotność powietrza, bo już kilka minut po wypiciu wody, nasze jamy ustne pragnęły upodobnić się do otaczającego nas krajobrazu.

Ostatnie 2 dni spędziliśmy w nowoczesnej i liberalnej metropolii jaką jest zespół miejski Tel Awiw-Jafa.

Tam widok ortodoksyjnego Żyda był wydarzeniem, a spotkanie z wszelkiej maści ekstrawagancją i alternatywnością w ludzkim życiu i wyglądzie na porządku dziennym. Co możemy zobaczyć w tym mieście na wybrzeżu M. Śródziemnego?

Poza fantastycznymi plażami i poczuciem luźnej atmosfery w powietrzu, nie za wiele. Warto wieczorową porą odwiedzić Starą Jafę i trafić na sprzedawaną w lokalnych knajpkach kanapkę sabich. Nie zdziwcie się jak zaraz kupicie drugą.

Miało być w skrócie i poglądowo, a wyszło jak zwykle. Mamy nadzieję, że dotrwacie do końca naszego ogólnego opisu Izraela i 10 dniowej podróży jaką mieliśmy szczęście odbyć. Jak zawsze z naszych podróży przywozimy mnóstwo wrażeń, więc na pewno o Izraelu będzie jeszcze głośno.

I już nie możemy się doczekać kiedy znowu tam trafimy.

Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnej dawki naszych przygód?

Polub nas na FB. Bądźmy w kontakcie:)

One thought on “Shalom Izrael

  1. Kolejna ciekawa wyprawa, dobrze się czyta, jak dla mnie mogłoby być nawet dłużej! :) Na pewno wrócę do artykułu jak Izrael pojawi się w moich bliższych wyjazdowych planach.
    Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *