Camino relacja 2/2

Potem był kolejny prom, tym razem do Santander- 14 września. Korzystamy z północno-hiszpańskich kolei wąskotorowych FEVE w celu pokonania niebezpiecznego mostu kolejowego (niektórzy próbują przejść, w zeszłym roku podobno ktoś zginął podejmując taką próbę). W okolicach Santander możemy spotkać wielu pielgrzymów, którzy z racji krótkich urlopów nie przechodzą całego szlaku, dochodzą tu z Irun bądź dopiero zaczynają przygodę z Camino.

Odcinek do Gijon przechodzi u podnóża gór Picos de Europa, gdzie odległość 2500m szczytów od oceanu wynosi 40km.

P1040792

 

Ze względu na charakter religijny wędrówki, próbujemy odwiedzać napotkane kościoły rozsiane wzdłuż szlaku. Niestety większość z nich jest pozamykana na cztery spusty, bądź otwierana tylko na niedziele msze. Tu widać kryzys religijny i postępującą laicyzację Hiszpanii. Wiele z nich to już ruiny, ale swoją obecnością wciąż przypominają o pierwotnym przeznaczeniu szlaku, jako drogi gdzie grzesznicy z Europy próbowali odkupić swoim cierpieniem grzechy i w indywidualnej wędrówce zbliżyć się do Boga. Otwarte kościoły zastaliśmy tylko w dużych miastach, np. w średniowiecznym miasteczku Santilliana del Mar nie chciano nas wpuścić krótko po rozpoczęciu mszy, kierując nas na godziny przeznaczone do zwiedzania. Ochroniarz na początku nie mógł zrozumieć, że my turyści-pielgrzymi chcemy uczestniczyć we mszy, a nie tylko zwiedzać. Być może to zachowanie pojedynczego człowieka, ale mówi wiele o zmniejszeniu znaczenia religijnego szlaku św. Jakuba w obecnych czasach. W klasztorach w Cenarruza i Sobrado (przepiękny potężny nieużywany kamienny kościół) warto uczestniczyć w wieczornych nabożeństwach cystersów i porannych mszach. Nawet ze względów artystycznych, ponieważ zakonnicy pięknie śpiewają.

P1040921

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

20 września dochodzimy do stolicy Asturii- przemysłowego miasta Gijon. Mamy zrobione ponad 400km!

Z Gijon do Aviles podjeżdżamy FEVE, korzystając z rad innych pielgrzymów, aby uniknąć wędrówki wzdłuż śmierdzących zakładów przemysłowych. Niby znów odpuszczamy… nie ze zmęczenia, braku chęci. Niektórzy mówią „Just follow the yellow arrows”, nie zwracaj uwagi czy idziesz w pięknej okolicy, czy wśród kopalń i hut…po prostu idź, tak jak Cię prowadzi szlak. Wybraliśmy inaczej. Założyliśmy, że oszczędzając czas na tych skrótach, będziemy mogli go spożytkować na wędrówkę na „koniec świata” do Fisterry.

Nawet przychodząc wieczorem do albergue, które okazało się niezbyt miłym miejscem (Aviles albergue municipal) warto odbić sobie przyszłą nieprzespaną noc, zastawionym stołem i cieszyć się z coraz krótszej drogi do Santiago.

P1050002

Na odcinku Gijon- Ribadeo powoli żegnamy się z widokiem oceanu po naszej prawicy, do którego widoku każdego dnia przywykliśmy. Adios amigo…

P1050080

 

Coraz częściej pojawiają się myśli: „jak to będzie nie iść wzdłuż oceanu, czy zmieni się pogoda?”. Naprawdę można sobie zadawać takie prozaiczne pytania po przejściu 600km w dość podobnym krajobrazie. Nie do końca jednak takim samym… Ocean się nie zmienił od Irun to proste. Jednak plaże z piaszczystych stały się kamieniste, równa linia brzegowa stała się poszarpaną linia brzegową, a szlak z ciągłych wędrówek góra-dół, wypłaszczył się by zaraz znów prowadzić od plaży na klif itd. Jak w kalejdoskopie.

Ponieważ wzdłuż wybrzeża prowadzi autostrada, którą dziesiątki razy przekraczamy z jednej to na drugą stronę, jej widok staje się codziennością. Jednak skoro my chodzimy góra-dół, a autostrada z zasady powinno lecieć po w miarę płaskim terenie, jak sobie z tym poradzono? A tak…

P1050036

 

P1050055

 

P1050123

Istny szał dla mostowców!

W Ribadeo- 25 września przechodząc przez kolejny imponujący most opuszczamy Asturię i wchodzimy do ostatniej na naszym szlaku prowincji- Galicii. Stąd zostało już „jedynie” 200 km do celu. Od tej pory o upływających kilometrach będą nas informowały słupki odliczające odległość do Santiago (te tabliczki, których „pielgrzymi” nie podkradli). Tu spotykamy charakterystyczne punkty w krajobrazie Galicji, coś z czego mieszkańcy są dumni i uważają to za tożsamość narodową -horreos. Są to spichlerze do przechowywania owoców ziemi. Dobrze wietrzone, zabezpieczone przed deszczem i myszami.

P1050125

 

05102013878
 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ponieważ jak do tej pory wszystko jest przedstawiane w samych superlatywach, czas na kryzys… Nie mamy dalszych zdjęć do Santiago, przede wszystkim najważniejszych z wejścia na ostatni punkt wędrówki – plac przed katedrą gdzie spoczywa św. Jakub. Zgubiliśmy/został nam ukradziony aparat z drugą kartą. A gdzie? Nomen omen w biurze pielgrzymkowym pod katedra… O tym później.

Na początku „ostatniej prostej” do Santiago, zostawiamy towarzyszący nam przez 3 tygodnie ocean, powoli wspinamy się na wysokość 500m. A tam… rozpoczyna się równina. No prawie. Jakże to dziwny widok po ciągłym wdrapywaniu się to w górę to w dół, a tu niby dochodzimy na górę ale za górą nie jest już w dół a płasko…

P1040957

 

WP_20130927_002

Ostatnie odcinki to „wysoka forma”, robimy po 40km dziennie. Raz nawet wychodzimy pierwsi po 6 rano z albergue! Po drodze osiąga się najwyższe wzniesienie na całym Camino del Norte- niepozorną górkę wśród pól o wysokości ponad 700m.n.p.m. Spędzając dni na fantastycznych rozmowach z Polkami docieramy do Arzua, miejsca połączenia szlaku z główną drogą- Camino Frances. Dochodząc do skrzyżowania szlaków, diametralnie zmieniają się widoki. Jak na Norte czasami przez cały dzień nie spotkaliśmy żadnego pielgrzyma nie licząc poranku i wieczoru w albergue, to tu spoglądając to w lewo to w prawo na głównej osi pielgrzymkowej widać wszędzie pielgrzymów. Pojedynczych, grupki z plecakami, grupki na tzw. lajcie- bez plecaków z przewiązaną kurtką w pasie i przyczepioną muszlą- symbolem pielgrzyma. Cały dzień komentujemy to co zobaczyliśmy i zastanawiamy się co będzie dalej. Pierwszy raz zabrakło dla nas miejsca w albergue (było po 14). Na całym Norte we wrześniu było zawsze jakieś wolne łóżko. Dwa razy Opatrzność nad nami czuwała i po wyczerpującym dniu gdy trafialiśmy do albergue to zastaliśmy tylko i aż dwa wolne miejsca, jakby specjalnie przygotowane dla nas. Tylko, że wtedy przychodziliśmy już po zmroku, kiedy większość zbierała już się do spania. Może to przypadek, ale pani w recepcji albergue przypomniała nam panią w naszej rodzimej kasie dworcowej (oczywiście nie wszystkie kasjerki takie są), kiedy widząc długą kolejkę nie raczyła wcześniej powiedzieć, że zostało już tylko tyle a tyle miejsc, tylko do końca była „twarda” i gdy umęczony pielgrzym z nadzieją na łóżko, z uśmiechem podszedł do pani, ona odpowiedziała „completo” i „adios”.

Z Arzua zostało 40km do Santiago. Rano wszyscy wychodzą pomimo rzęsistego deszczu. Na szlaku ciągle ktoś jest przed nami i za nami. Naprawdę ciężko się do tego przyzwyczaić po przejściu całego Camino del Norte. Po drodze dwie osoby rozdają ulotki z reklamami prywatnych schronisk! Czasami ciężko odróżnić albergue miejskie (stała cena, standardowe warunki) z dużo droższymi prywatnymi, gdy często nazwa jest wręcz identyczna a pieniądze na reklamę (tak tak, znaki, tabliczki, wręcz billboardy) zdecydowanie większe. Po drodze mijamy kilka tablic pamiątkowych, poświęconych ludziom, którzy zmarli podczas pielgrzymowania do Santiago. Łapiemy się za język, gdy w początkowej fazie oceniamy tych wszystkich pielgrzymów, którzy szli Drogą Francuską jako słabszych, bo wybrali pozornie łatwiejszą drogę pełną schronisk i udogodnień dla pielgrzymujących. Zaniżamy ich dokonania, zwracając uwagę, że idą w ciągłym tłoku, nie muszą się zastanawiać czy nie zgubili szlaku itd. Zgubne są ludzkie oceny! Tak nie można!

My młodzi, jesteśmy słabeuszami patrząc na żwawo maszerujących 60-70 latków! Co z tego, że nie mają ciężkiego namiotu, butli, jedzenia na kilka dni a nowe plecaki Deutera? Oni i tak pokonali siebie! Jak na swój wiek, pewnie choroby są mistrzami! Gdy usłyszeliśmy historię Duńczyka, który idzie bez plecaka (pozornie cwaniak i słabeusz), ale ma wybite kręgi i każdy krok powoduje ból, a szedł Frances bo tylko tu działa transport plecaków z albergue do albergue, człowiek bije się w pierś chcąc zapomnieć pierwsze pochopne oceny. Camino jest pełne takich sytuacji, tylko musimy je dostrzec i wyciągnąć z nich lekcję, aby stać się lepszymi na przyszłość.

P1040904

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Monte de Gozo (1 października), okazało się, że polskie albergue jest definitywnie zamknięte od…

1 października! Mało brakło. W 600 osobowym miejskim albergue było totalnie po sezonie, zajęty był w połowie tylko jeden budynek. W tym miejscy, 5 km przez katedrą, spędziliśmy wieczór z kilkoma Polakami na opowieściach o przebytej drodze, wymianie doświadczeń i ogólnej radości z tego, że meta znajduje się tuż, tuż. Następnego dnia za radą starszych, wstaliśmy rano, żeby być przed katedra nim nastaną tam wielkie tłumy. I rzeczywiście przed 9 rano (2 października) mało kto był na placu. A koło południa, wycieczka (pielgrzymka autokarowa) przy wyciecze.

O 12 msza dla pielgrzymów. Katedra robi wrażenie. Największe na świecie kadzidło- Botafumeiro, zawieszone nad ołtarzem. Mieliśmy szczęście, że hojniejsi pielgrzymi złożyli ofiarę (podobno dlatego) i widzieliśmy potężne kadzidło, przemieszczające się z ogromną prędkością od sufitu jednej nawy katedry do drugiej. Naprawdę jest co podziwiać. Warto poszukać filmików w internecie. Niestety w samej katedrze, dla sporej części pielgrzymów panowała atmosfera iście piknikowa (w sumie cieszą się z zakończenia drogi), ale to przecież miejsce święte i trzeba je uszanować jak i bardziej nastawionych religijnie pielgrzymów.

WP_20131006_023

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WP_20131007_001

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przed mszą jest wymieniana narodowość i miejsce startu pielgrzymów, którzy tego dnia doszli do Santiago i zameldowali się w biurze pielgrzymkowym. Radość łapie za serce, słysząc „Polacos-Irun” .

Samo biuro dla pielgrzymów (oficina del peregrino) znajduje się blisko katedry. Podbijamy tam nasz pielgrzymi paszport (credencial) i otrzymujemy potwierdzenie dojścia do Santiago- compostele. Za 1€ bierzemy tubę do jego zabezpieczenia.

Po mszy (polecam pójść kilka razy), spędziliśmy kilka godzin obserwując w jaki sposób inni pielgrzymi okazują swoją radość z dojścia do celu oraz tworząc plany na przyszłość- zostało nam 5 dni do odlotu.

Postanowiliśmy skorzystać z opcji darmowego obiadu w hotelu– Hostal Dos Reis Catolicos przy katedrze (śniadanie, obiad i kolacja po ewentualnym okazaniu composteli, do 3 dni od jej otrzymania). Z danego posiłku może skorzystać tylko 10 osób. Warto być wcześniej. A że nie można tam wchodzić z plecakami, zostawiliśmy je w bezpiecznym miejscu, biorąc ze sobą cenniejsze rzeczy. Po obiedzie, odbierając plecaki trzeba było jakoś oswobodzić ręce, aparat powędrował na półkę…I ostatni raz go widzieliśmy. Wszystko wydarzyło się na parterze biura pielgrzymkowego. Po godzinie już nie było po nim śladu. Kamera na podwórku nie działa. Następna połowa dnia spędzona na chodzeniu od jednej policji do drugiej, od jednego miejsca do drugiego, spełzła na niczym. Pogodziliśmy się za stratą aparatu (nie była to jakaś pierwsza klasa, ale koszty wyjazdu znacząco poszły w górę), ale najbardziej żałowaliśmy straty zdjęć z ostatnich dni, ze spotkań z Polakami i tryumfalnego wejścia do Santiago. Wciąż liczymy, że kiedyś będziemy miło zaskoczeni otwierając skrzynkę pocztową. W aparacie były nasze dane, ponieważ również tam były nasze credenciale ze wszystkimi pieczątkami. Zostały nam tylko compostelki…

 

Patrząc na pogodę, okazało się, że za dwa dni będzie okno pogodowe, ze słońcem i wysokimi temperaturami, patrząc na ścianę deszcze i rwące potoki na wąskich kamiennych uliczkach ciężko było w to uwierzyć. Plan był taki: dzień odpoczynku, potem przy pięknej pogodzie wędrówka 90km szlakiem do Fisterry. A żeby nie było tak łatwo i z górki, postanowiłem spróbować iść do Fisterry dzień i noc, bez noclegu, wyjść rano i dojść następnego dnia rano (na drogę normalnie liczy się 3 dni marszu). A taki pomysł urodził się kilka lat temu, w głowie pewnego zwariowanego Anglika, którego udało nam się spotkać, który właśnie w ten sposób musiał zrealizować przegrany zakład. Również postanowiłem spróbować.

Fisterra

04102013861

Przedłużenie szlaku św. Jakuba na „koniec świata” rozpoczyna się przy katedrze. Początek trasy dostarcza nam piękny widok na miejsce spoczynku Jakuba, następnie przez lasy eukaliptusowe kieruje nas w stronę oceanu. Po drodze ilość winogron wyginających płoty olśniewa. Warto się skusić i spróbować wszystkich odmian, ciemnych i jasnych, drobnych i dużych. Przez pierwsze 3 godziny nie trzeba korzystać z własnej wody, wszystkie wartości odżywcze czerpiemy z hiszpańskich winogron.

Tu już nie ma takich tłumów jak przed Santiago. Jednak większość pielgrzymów ma już dość i korzysta z autobusów (około 24€ w dwie strony). Jak szlak w Galicji nie należał do najładniejszych na całym Camino del Norte, tak odcinek do Fisterry naprawdę jest wart polecenia. Zmienność krajobrazów, uczucie spełnienia z dojścia do Santiago, potęguje radość z postawienia tej przysłowiowej kropki nad i. Ta wędrówka nad ocean jest już czystą przyjemnością.

Gdyby nie mgła i trudności ze znalezieniem strzałek w ciemnościach, powinno się udać spełnić założony plan maszerowania non stop. A jednak po 55km zatrzymałem się w albergue. Ponieważ były już grubo po 22, szczęśliwie udało się znaleźć wolne miejsce…Organizm tak się rozbudził i nastawił na wędrówkę, która już stała się podstawową czynnością jak oddychanie, nie pozwolił zasnąć przez 2 godziny! Ależ to denerwuje człowieka, chce spać a nie jest w stanie. Po pięciu godzinach snu, szybkie śniadanie- wcześniej przygotowane jajka, puszka tuńczyka, chleb i ciastka. Przez pierwsze km do skrzyżowania szlaku z odnogą na Muxię, znalazł się również inny wariat, który wstał. Co dwie czołówkowe głowy to nie jedna, przy szukaniu we mgle słupków. Oczekiwany wschód słońca jak na złość nie chciał nastąpić. Wreszcie po 8 rano rozpoczął się kolejny piękny dzień.

05102013872
TO THE END, do Fisterry!

Ostatnie kilometry to najczystsza radość i smutek, że to koniec wędrówki. Ktoś tam na Górze chciał nam wynagrodzić całe trudny szlaku, przynosząc tak piękną pogodę. Trzeba zauważyć, że na „końcu świata” najczęściej pada i wieje. A tu kraina jak z nierealnego obrazka! Ostatnie promienie słońca przed powrotem do Polski, plaża, chłodząca woda, wiatr we włosach. I wszechobecna radość!! Ostatni odcinek po 2 km plaży przed Fisterrą, zajął 1,5h! Nigdy się nie spodziewałem, jaką radość może przynieść zbieranie muszelek, bogaty bałtyckim doświadczeniem. To jedne z najpiękniejszych chwil na Camino i zwieńczenie wędrówki.

05102013879

 

05102013882

 

WP_20131009_003

 

O 14.00 i po 35 km tego dnia osiągam „koniec świata”! Jeszcze tylko 2km przyjemność maszerowania na koniec cyplu…Smutek i żal, że dalej po prostu fizycznie już się nie da iść

A tam jeden z najpiękniejszych zachodów słońca. Proszę popatrzeć (zdjęcia robione telefonem):

WP_20131005_040

 

WP_20131005_029

 

WP_20131005_032
Butelka dobrego wina dopełnia całość!

WP_20131006_010
Symboliczny słupek z 0,00 km

Noc spędzamy w namiocie na kampingu dla kamperów.

Poranek w świetle wschodzącego słońca, wyłaniającego się za gór „obrośniętych” wiatrakami był równie fenomenalny. Ach… ten czas spędzony na „końcu świata” przeniósł nas w inną rzeczywistość. Lepszej nagrody za dojście tu z Irun i skomplikowaną podróż z Polski nie mogliśmy otrzymać.

Nie mogliśmy odpuścić kolejnej możliwości przejścia pełną muszli plażą, na której znów spędziliśmy godzinę. A potem powrót autostopem prosto pod dworzec autobusowy w Santiago.

Zostały nam niecałe dwa dni w Santiago do odlotu. Wolny czas spożytkowaliśmy na błądzenie za zaułkach miasta św. Jakuba, ostatnich odwiedzinach na policji (aparat), zakupie małych pamiątek i wina, wysłaniu kartek.

Ale to nie był koniec magicznych chwil na Camino!

Na sam koniec spotkaliśmy ludzi, którzy nie mieszczą się w prostych stereotypach pielgrzyma. Chłopka, który z Polski przyszedł piechotą! A potem idzie do Rzymu i Jerozolimy! Francuzkę, która rzuciła studia, przyszła do Santiago a teraz idzie do Włoch „oświadczyć” się chłopakowi, w którym się zakochała. On oczywiście o niczym nie wie. Litwina, który chce rozpocząć nowe życie, w Muxii spalił wszystkie dokumenty. Holendra, który od 15 miesięcy krąży po Hiszpanii i idzie wraz ze swoim starym labradorem nie korzystając z udogodnień cywilizacji, no może oprócz papierosów. Ciężko było rozstać się z tym caminowym życiem, mając w perspektywie powrót do zimnej Polski i czekających obowiązkach.

 

Na początku sceptycznie podchodziliśmy to twierdzenia, że Camino może zmienić nasze życie. Ot wędrówka i tyle. Dla kogoś kto odchodzi od biurka i idzie do Santiago to dopiero może być zmiana! Wiele osób, które tak zrobiły odkryły w sobie moc i możliwość innego spojrzenia na życie. My nie pracowaliśmy za biurkiem, to nie była nasza pierwsza dalsza podróż, wiec ten typ zmian odpada. Jednak gdy spojrzy się na to z boku, szczególnie na końcówkę pielgrzymki, ludzi jakich można tam spotkać, ten czas był bardzo owocny dla nas. Camino wciąż pomno swojej postępującej komercjalizacji jest drogą, która posiada swoją tajemnicę i pozwala człowiekowi inaczej spojrzeć na swoje życie. Po prostu zyskać podstawy do stania się lepszym, mądrzejszym… Reszta należy już tylko do nas!

Camino – garść informacji praktycznych

Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnej dawki przygód z naszej podroży do Azji?

Może dasz się namówić i sam wyruszysz w nieznane. Odwagi!

Bądźmy w kontakcie:)

One thought on “Camino relacja 2/2

  1. Wielkie dzięki za relację! W maju ruszam pieszo z Warszawy do Santiago de Compostela. W Hiszpanii chcę przejść Camino del Norte, więc Wasze uwagi i opinie będą dla mnie przydatne. Pewnie część trasy w po Półwyspie Iberyjskim przejdę również we wrześniu.
    Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *