Rowerowa Słowenia

Życie pędzi jak na rollercoasterze. Minął prawie rok od naszej ostatniej większej aktywności! Był to szalony czas, pełen wyzwań, dużej ilości pracy i zmian, które wpłyną na nasze życie w najbliższych latach. Jednak nie mogło zabraknąć podróży:) Najpierw Słowenia, potem Gruzja (4 raz!), rowery na Suwalszczyźnie i Norwegia. Ta magiczna, wewnętrzna siła aby być cały czas w ruchu i odkrywać świat, nie przestaje o sobie dawać znać. Tylko czasu aby usiąść przed komputerem brak. Lato w myśl zasady – wykorzystuj na maxa – minęło ekspresowo, o zimie już też można zapomnieć.

Cofnijmy się kilka miesięcy i sprawdźmy czy któraś z naszych podróży może być inspiracją na 2019 rok?

Na pierwszy ogień idzie zeszłoroczna majówka w Słowenii. Jakby ktoś nie miał jeszcze planów na tygodniowe wakacje, a chciał poczuć góry we własnych nogach to zapraszamy na rowerową podróż przez Słowenię!

  • Skąd taki pomysł?

Gdzieś gdzie będzie ciepłej, będą góry, dobra infrastruktura i da radę dojechać pociągiem (mamy rowery). Dla mieszkańców Dolnego Śląska kierunek mógł być tylko jeden – Czechy. Co potem? Może Austria? Stąd już rzut beretem do malutkiego kraju oferującego bardzo dużo – Słowenii.

(po kliknięciu na Show on Mapy.cz zobaczycie całą trasę krok po kroku)

Ekspresowo (i tanio) dostaliśmy się czeskim vlakiem do Austrii, mijamy wielki świat – Wiedeń, kończąc w swojskiej i malowniczej krainie – austriackiej Karyntii. Malownicze pola, idealne trawniki przed domami, mocne zapachy w każdej mijanej wiosce i Alpy na horyzoncie. Zdecydowanie czas w tej krainie nie pędzi tak szybko jak w Wiedniu.

Bliskość Słowenii nie jest koniecznie właściwą miarą gdy podróżujemy rowerem. Przed nami przełęcz Loiblpass i przejazd na drugą stronę tunelem (można rowerem). 10 km podjazd nie brzmi strasznie, jednak jak weźmiemy pod uwagę 800m w górę do pokonania, z czego sporą część pchając rower to wyjdzie kilka godzin zmagań. Myśleliśmy, że pójdzie łatwiej. Jaki był ból jak na jednym z przystanków Gośka zostawiła na ławce butelki z wodą. Woda by się znalazła, gorzej gdzie ją zmagazynować. Ktoś musiał wrócić spory kawałek w dół:)

Jednak nagrody czekają dla wytrwałych. Po słoweńskiej stronie przywitał nas 10km zjazd. Czysta przyjemność!

  • Jezioro Bled

Chyba najbardziej znane miejsce w Słowenii. Bohater większości słoweńskich pocztówek i cel migawek aparatów chińskich turystów. Samą miejscowość Bled najlepiej ominąć szerokim łukiem jak nie lubimy tłumów i od razu skierować się na drugi brzeg. Mieści się tam przyjemny kemping. Naszym celem w okolicy jest przejazd przez Dolinę Radovna i wieńczącym ją widokiem na Triglav.

  • Dolina Radovna

Spokojna dolina tuż pod obleganym Bledem. Mnóstwo zieleni, idealny asfalt, lekko pod górę i mało ludzi. W kulminacyjnym punkcie fantastyczny widok na najwyższy słoweński szczyt. Idealne miejsce na popołudniową przejażdżkę.

  • Przełęcz Vršič

1611 m n.p.m. Kulminacyjny punkt drogi przez Alpy Julijskie. Pierwotny plan zakładał, że będzie to część naszej trasy przez najwyższe słoweńskie góry. Jednak pogoda pod psem, podobno wciąż zalegający na przełęczy śnieg (mamy 30 kwietnia) i perspektywa kilku godzinnej tułaczki pod górę zwyciężyły. Odpuściliśmy tą część drogi, która opóźniła by zdecydowanie nasze przybycie nad Adriatyk. Nie żałujemy, lecz na pewno tam wrócimy. Tylko ciekawe czy na rowerach:)

  • Jezioro Bohinjsko

Dobrze, że większość turystów tam już nie dojeżdża, a to tylko 30km za Bledem. Monumentalne góry spływające do jego brzegu, cisza i spokój, fantastyczne wschody słońca. Zdecydowanie jest to nasze miejsce w Słowenii.

Okolica oferuje mnóstwo możliwości trekkingów, a sam Bohinjskij region słynie z prostego lecz jakże smacznego jedzenia. Musicie spróbować lokalnych smakołyków w stylu ziemniaki z serem i kaszą gryczaną, bądź zupa fasolowa z kiełbasą idealna dla głodnego rowerzysty.

Aby zaoszczędzić na czasie łapiemy pociąg z Bohinjskiej Bistricy do Podbrdo (większość 6km trasy to tunel) i lądujemy po drugiej stronie gór. Do morza powinno być już z górki. Rzeczywistość okazała się zgoła inna:)

Ku morzu, ale pod górę

Natura tak ukształtowała swoją przestrzeń w zachodniej Słowenii, że nie brała pod uwagę ewentualnego rowerzysty, który chciałby przejechać ją z północy na południe. Zamiast jednej doliny prowadzącej ku morzu, mamy doliny do niego równoległe i górskie grzbiety, które co rusz musimy przekroczyć. Mapy i poziomice obserwowane przed wyjazdem wyglądają zupełnie inaczej na miejscu:)

Robi się cieplej, pojawiają się pierwsze winnice i czerwone dachy. Adriatyk coraz bliżej.

  • Szybkie Włochy

Robimy skrót przez Italię w okolicach Triestu. Mnóstwo samochodów, spaliny, słabe drogi i trąbiący kierowcy. Jak najszybciej chcieliśmy stamtąd uciec, a Słowenia jawiła się jak idealna kraina dla rowerzysty. Do tego we Włoszech zaskoczyła nas jedna sprawa – oznaki celebrowania święta 1 maja.

Na szczęście Słowenia już na nas czekała. A w niej m.in. ścieżka rowerowa przy samym morzu prowadząca wzdłuż około 25% słoweńskiego wybrzeża, a następnie prowadząca dawnym traktem kolejowy z licznymi tunelami po drodze. Tunele dla rowerzystów?! Nieźle. W taki sposób możemy dojechać prawie do Chorwacji.

Nadszedł spokojniejszy czas i dwudniowe kręcenie się po a`la weneckich miasteczkach, zajadanie się spaghetti, kawą i winem Malvazija za około 3-4zł. Słoweńskie wybrzeże to był strzał w 10!

  • Czas powrotu

Kierujemy się w stronę centrum kraju aby złapać pociąg do Ljubljany, podążając w większości ścieżkami rowerowymi z dala od głównych dróg.

Stolica Słowenii to tylko przystanek w naszej dalszej kolejowej podróży. Stąd jedziemy do Grazu, a następnego dnia bezpośrednio pod Polską granicę do Ceskiej Trebovy.

Słowenia zostawiła na nas fantastyczne wspomnienia! Dookoła góry, spokój, tłumy turystów tylko w Bledzie, świetna infrastruktura rowerowa i przyzwoita nawierzchnia pozostałych dróg (trzymaliśmy się asfaltów z powodu naszych cienkich opon – trochę zeszło czasu na opracowanie odpowiedniej trasy pokazanej na mapce wcześniej), prawie każdy rozmawia po angielsku (nawet pani sprzątaczka na dworcu w zapomnianej mieścinie!), dobre i proste jedzenie, a do tego przystępne ceny jak na strefę euro.

Góry tylko liznęliśmy, Triglav i via ferraty dalej na nas czekają. Więc na pewno tam wrócimy. I może Adriatyk też będzie cieplejszy?:)

 

Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnej dawki naszych przygód?

Polub nas na FB. Bądźmy w kontakcie:)

Nasze inne rowerowe przygody: Kaszuby na rowerach, Bieszczady, Dookoła Tatr

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *